Szukaj w serwisie

×
17 grudnia 2016

Dzisiaj „Dzień bez Przekleństw” – dacie radę?

17 grudnia przypada Dzień bez Przekleństw. W Polsce dzień ten obchodzony jest zaledwie od kilku lat, więc jest to stosunkowo młode święto. Głównym założeniem tego projektu jest zwrócenie uwagi społeczeństwa na wulgarne słownictwo, co raz chętniej używane nawet bez konkretnej przyczyny.

Problem używania wulgaryzmów jest nie tylko wyrazem braku kultury osobistej, co w głównej mierze efektem zubożania się świadomości językowej. Dzisiaj często stosujemy wulgaryzmy nie dlatego, żeby się komuś przypodobać, czy wzbudzić sympatię w określonym środowisku. Problemem jest nasz ubogi leksem. Dlatego z braku słów, które nas określają i pomagają nam w wyrażeniu swoich myśli, stosujemy wulgaryzmy nie tylko jako przecinki, ale także nośniki naszych emocji. Doskonałym tego przykładem są wszystkie derywaty przymiotnika „zajebisty”. Obiad był „zajebisty”, wyglądasz „zajebiście” i wszystkie twoje breloczki do telefonu są „zajebiste”.

Na ten problem kultury językowej zwróciła uwagę, w swoim artykule „ O kur...a, jak Cię kocham” - prof. Anna Pajdzińska. Dowodziła w nim, że przyczyn wulgaryzacji języka należy upatrywać w ubogim zasobie słownictwa. Bo jak inaczej nazwać sytuacje, w której młody człowiek próbując wyrazić ważne dla siebie emocje, jako przecinek stawia wyraz powszechnie uważany za obraźliwy? Oczywiście można to tłumaczyć stresem. A dużym plusem wulgaryzmów jest ich terapeutyczny charakter. Po takim „o kur..a!” rzuconym w stronę kałuży czy wzniesienia na chodniku łatwiej znieść widok ochlapanych spodni czy nabitego upadkiem siniaka. Z tym, że trzeba znać proporcję, tak, aby wulgaryzmy nie przesłoniły prawdziwej treści komunikatu.

Dodatkowo przeklinać trzeba umieć. A młodzież ucząc się języka podchwytuje wszelkie wulgaryzmy znacznie chętniej, niż terminy literackie. I chyba w tym celu w jednej z brytyjskich szkół wprowadzono kiedyś dzienny limit przekleństw. Uczniowie mieli sielankę na całej linii, bo limit przekleństw na jednej godzinie lekcyjnej wynosił 5 wulgaryzmów. Ci, którzy przekroczyli dostępną liczbę inwektyw byli karani dodatkowymi pracami lub pogadankami wychowawczymi. Jednak eksperyment nie przyniósł zamierzonych efektów. Uczniowie brak szerokiego kontaktu ze „słowem obrazowym” nadrabiali na przerwach, a także podczas wieczornych spotkań, na których wymyślali nowe neologizmy.

Niestety jeden dzień niczego nie zmieni, a tym bardziej niczego nie uświadomi. Problemem kultury słownej młodych ludzi jest najbliższe otoczenie, a więc rodzina i szkoła. Jeżeli w domu padają tylko i wyłącznie epitety to wówczas szkoła staje się ostatnim bastionem polszczyzny. I tutaj pojawia się kolejna pułapka. Kluczem do niej są lektury. Można oczywiście wszystko zrzucić na internet i czasy, w jakich żyjemy, a więc tzw. kulturę obrazka. Jest to bardzo powszechna i powtarzana jak mantra wymówka. Bo łatwiej zrzucić winę na młodzież, niż posypać głowę popiołem. A niestety sławetne „Słowacki wielkim poetą był” to dla młodych ludzi dzisiaj odrobinę za mało. Aby do nich dotrzeć, trzeba język XVIII- czy XIX- wiecznej poezji przełożyć na język współczesności. Pokazać na przykładzie tekstów hip-hopowych, rockowych czy otaczającego ich świata, że problemy pozostają w gruncie rzeczy te same, a zmienia się tylko sposób ich artykulacji.

Zatem bez solidnej edukacji i kontaktu ze słowem pisanym tego typu akcje będą tylko pretekstem do napisania kilku artykułów. Młodzież albo o nich w ogóle nie usłyszy, albo przekornie wzmocni „aktywność słowną” w tym dniu. A problemy językowe jak były, tak pozostaną.

Źródło: Dziennik.pl, dlastudenta.pl



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję