Szukaj w serwisie

×
16 marca 2020

Marcin Zegadło: Dziennik pandemiczny 16.03.2020r. – poniedziałek (wieczór)

Marcin Zegadło - poeta, publicysta

Marcin Zegadło - poeta, publicysta

Japońskie zarządzenie cesarskie z VIII wieku stwierdza – pisze Nicolas Bouvier w Kronice japońskiej - że dla dobrego funkcjonowania cesarstwa najważniejsze jest by stale i wszędzie dostępne były dwie rzeczy: muzyka i rytuały.

 

Ponieważ przed nami sporo czasu, który różnił się będzie od tego co dotąd nazywaliśmy „normalnością” urządzamy sobie z Wi nasze cesarstwo na miarę tej pandemii.

Oczywiście jest to cesarstwo w gomułkowskim bloku, ale jaki cesarz takie pałace – można powiedzieć. Więc jeśli chodzi o muzykę to mamy dużo jazzu, który niestety nie jest ulubionym gatunkiem muzycznym naszego dziesięcioletniego syna i trochę nas z tym jazzem goni. Że mu dudni i bzyczy i że się nie może skupić.

- Nie możesz się skupić, bo całe dnie siedzisz na smartfonie – mówi Wi, ale to nie pomaga i jazz przeszkadza mu dalej.

Więc jeszcze Brian Eno i Sigur Ros. W przypadku Sigur Rose syn nawet prosi, żeby było głośniej.

Córka mówi, że jej ta muzyka „robi smutki”. Nam też. Ale to są smutki z gatunku smutków pożądanych, a ponieważ trudno wyjaśnić to czteroletniej dziewczynce zmuszeni jesteśmy od czasu do czasu słuchać jej play listy. A tam „Kundel Bury”, kilka numerów z Akademii Pana Kleksa (swoją drogą kapitalne kawałki), więc szukamy jak mawiał prezydent Kwaśniewski – konsensusu i nawet nam to jakoś wychodzi.

Gorzej z rytuałami. Tych wspólnych mamy kilka.

Posiłki – jadamy je razem. Syn kłóci się wtedy z córka. Krzyczą na siebie ciskając w swoim kierunku pożywieniem, śmiech, płacz, no nie jest to, kurwa, Rodzinka.pl, w której Kożuchowska paraduje na szpilkach przez dzień cały, a Karolak pracuje zdalnie z domu, chociaż więcej go przy lodówce niźli gdziekolwiek indziej.

Telewizji nie oglądamy wcale, więc to nas nie łączy. Z Japończykami łączy nas jeszcze umiłowanie do ablucji. To w zasadzie rodzinne. Syn kąpie się godzinami. Czyta w wannie lub moczy się do granicy kompletnej maceracji. Wygląda po tym jakby jego skóra postarzała się o pięćdziesiąt lat. Nazywa to podróżą w czasie. Ja nazywam to gwałtownym wzrostem opłaty za wodę.

Córka w wannie urządza zawody pływackie albo coś w rodzaju basenowej kawiarenki. W konsekwencji wszelkie żele, mydła i szampony, które planowaliśmy zużywać w tempie rozsądnym są przez nią zużywane do koktajli, które przyrządza, a miesza wszystko ze wszystkim i gdyby była barmanką w jakimś lokalu na mieście z całą pewnością klienci gustujący w szotach z meniskiem wypukłym mieli by z naszej córki pociechę, a jej potencjalny szef miałby z nią duże utrapienie. W efekcie zwolniłby ją i znów musielibyśmy ją utrzymywać.

My również nie stronimy od wody w związku z tym to nasze „postgomułkowskie cesarstwo” winno mieć łazienki cztery, posiada zaś jedną – na dodatek wielkości budki telefonicznej. - Ale przynajmniej jest przytulna – tak twierdzi Wi.

No i świeczki. Świeczki palimy w domu rytualnie. To znaczy my palimy świeczki, a dzieci się temu przyglądają.

Górne oświetlenie nigdy dla nas nie istniało. Kiedy siadło nam coś związanego z elektrycznością i odcięło nam „górę” nawet tego nie zauważyliśmy. Ale świeczki owszem.

Kilka dni temu wybrałem się do Rossmanna. Byłem jedynym w kolejce do kasy, którego koszyka nie wypełniały mydła, szampony i takie tam inne.

Stałem tam jak idiota, a mój koszyk po brzegi wypełniały świece i tilajty. Wzrok kasjerki nie był karcący. Było w nim jedno, zasadnicze pytanie. Mianowicie oczy kasjerki pytały, czy ten, który przed nią stoi jest dokumentnie pojebany, czy po prostu, ktoś wmówił mu, że przy pomocy świecy można wypucować się do czysta.

Tak czy owak – świeczki, płomyki i ciepłe światło, które w dobie energooszczędnych żarówek świecących się na biało jest jak prawdziwy miód w zestawieniu z margaryną.

Wracając do kolejki w Rossmanie. Był tam facet, który w pewnym sensie zaimponował mi profilaktyką. Jego koszyk wypełniały środki czystości jednak pokaźny kopczyk specyfików i pachnideł dających pianę wieńczyło pięć tubek lubrykantów firmy Durex i dwa firmy Unimil. Kolorowe i w różnych smakach.

Na wszelki wypadek wróciłem jeszcze pomiędzy puste półki i uzupełniłem sprawunki biorąc przykład z zaradnego rodaka.

Marcin Zegadło

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o: