Szukaj w serwisie

×
15 września 2018

Rafał Sulikowski: Nawrót. Dlaczego powróciła prawica?

Rafał Sulikowski

Rafał Sulikowski

Kiedy świat pogrąża się co jakiś czas w kryzysie, nastroje społeczne kierują masy w kierunku populistycznym, a ludzie tęsknią za lepszą przeszłością, w niej upatrując środków ratunkowych.

 

Dlaczego zaraz za progiem XXI wieku i jednocześnie trzeciego milenium w dużym państwie środkowo-wschodniej Europy do władzy wróciła prawica?

Nie jest to pytanie łatwe. Możliwych odpowiedzi nie jest oczywiście nieskończenie wiele, ale na pewno nie mniej niż kilka.

Faktem jest, że w 2015 roku, czyli ćwierć wieku po „okrągłym stole” i wyborach do parlamentu w 1989 roku władzę zdobyła partia PiS, wywodząca się z jednego z nurtów postsolidarnościowych, tego bardziej na prawo. Wraz z objęciem władzy przez prawicę głowę podniosło mnóstwo zrzeszeń, stowarzyszeń skrajnie prawicowych, dotąd marginalizowanych.

Podobnie stało się na Węgrzech, a także w niektórych landach niemieckich, gdzie na fali retoryki antyimigranckiej łeb podniosły neonazistowskie ruchy, odpowiadające mniej więcej naszemu ONR czy młodzieży wszechpolskiej.

Przy wszystkich różnicach łączy je jedno - żarliwy antyglobalizm, przesadna retoryka “antylewacka” (choć żadna z nich nie potrafi precyzyjnie zdefiniować, czym jest naprawdę centrolewica czy lewica dziś), wybujałe resentymenty nacjonalistyczne, czasem rasistowskie i szowinistyczne oraz skrajny antyfeminizm.

Prawica funduje nam powrót do feudalnego średniowiecza w obyczajach skrajnie patriarchalnych oraz powrót do PRL w bazie, czyli ekonomii i gospodarce przez silny interwencjonizm państwowy, rozbudowywane przywileje socjalne kosztem całości gospodarki czy promowanie nierentownych przedsiębiorstw, których jedyną zaletą jest to, że są polskie, narodowe, a więc “nasze”.

Rządy prawicy trwają już czwarty rok i jeśli sondaże nie kłamią, a są powody, by przypuszczać, że kłamią, to przed nami nie tylko kolejne dwa lata rządów “prawdziwych Polaków” i “porządnych katolików”, ale być może widmo następnej dekady w rękach ludzi, którzy skłócili Polskę samą z sobą, z Europą zachodnią i UE, a także z Watykanem, gdzie rezyduje centrowy papież Franciszek.

Prawica nawet nie kryje, że nie lubi Franciszka, a ustami topowych publicystów regularnie zwalcza jego wizję świata i misji Kościoła. Kiedy poprzedni papież Benedykt XVI obraził islam, żaden z polskich publicystów nie miał odwagi skrytykować papieża, podobnie jak nie należało krytykować Jana Pawła II za zorganizowanie ekumenicznego spotkania w Asyżu w 1986 roku.

Franciszek jest łatwym celem prawicy, bo rzeczywiście dąży do zmiany w Kościele zakrojonej na wielką skalę. Gdyby prowadził Kościół w stronę integryzmu, prawica nie miałaby problemu z papieżem. Nieszczęśliwie dla prawicy, obecny papież wyciągnął lekcję ze swojej biografii, kiedy jako kardynał Argentyny był bardziej na prawo, choć nie jest prawdą, że wspierał rządy militarnej prawicy.

Prawica ma problem z Franciszkiem, a to znaczy, że ma z nim problem pewnie z 80% polskich katolików. Ale to tylko dygresja - pytamy wszak, jak doszło do tego, że jesteśmy pod rządami prawicy.

Aby jednak postawić diagnozę, musimy przypomnieć podstawowe fakty z lat 1990-2014 z najnowszej historii Polski.

Wygrana w 1989 roku, kiedy Tadeusz Mazowiecki sformułował pierwszy niekomunistyczny rząd o charakterze centro-prawicowym, choć z naciskiem na przedrostek “centro”, wielu ludziom nie wystarczyła. Polityka “grubej kreski” i brak roszczeniowości oraz odwetowości pokojowego premiera nie podobała się dawnym członkom KPN, WiP czy NZS oraz Solidarności Walczącej i Solidarności’80. Chcieli radykalnej dekomunizacji, mocnej lustracji i solidnego ukarania byłych komunistów. Pragnęli odwetu i zemsty. Chcieli, aby nawet to, co było osiągnięciem Polski, np. w rolnictwie i przemyśle, raz na zawsze znikło z narracji historycznej. Nie uznawali PRL jako suwerennego państwa polskiego, lecz jako satelitę ZSRR, mimomimo że przecież Gomułka nie poszedł drogą radziecką i nie dokonał całkowitej nacjonalizacji rolnictwa, więc w Polsce były jedynie pgr-y, a nie kołchozy. Sam wychowany na roli rozumiał, że rolnik dobrze pracuje tylko na własnej ziemi.

Potem okazało się, że ludzie Solidarności nie tylko walczą ze sobą (“wojna na górze”), ale na dobitkę nie są technicznie przygotowani do samodzielnego rządzenia.

Przed reformami Balcerowicza gospodarka wpadła w okres dzikiego kapitalizmu, co wystraszyło większość społeczeństwa. Wybuchło zatajane w PRL bezrobocie, szalała hiperinflacja, powstawały firmy na granicy prawa i zapanował chaos. Doprowadził on do wygranej w 1993 centro-lewicy, a po Wałęsie prezydentem został na dwie kadencje były działacz socjalistyczny Kwaśniewski.

Wydawało się, że ludzie wychowani w PRL zatęsknili do wczasów pod gruszą, bezpiecznych etatów w budżetówce i że zreformowana lewica jako socjaldemokracja poprowadzi kraj środkiem do dobrobytu.

Tymczasem nadeszło nowe i wraz z aferami gospodarczymi upadły rządy centro-lewicy, a prezydentem został Lech Kaczyński. W 2005 roku po raz pierwszy od dawna doszła na dwa lata do władzy partia Jarosława Kaczyńskiego, a on sam został premierem.

Po dwóch latach chaotycznego rządzenia, nieustannego wracania do przeszłości, obsesyjnej lustracji i dekomunizacji, projekt IV RP upadł, do czego przyczyniły się wątki kryminalne, służby specjalne oraz ogólne niezadowolenie
społeczne z rządów silnej ręki, będących na granicy autorytaryzmu.

Gdy w atmosferze paranoi politycznej w 2007 roku PiS upadł, powróciła względna normalność - premierem został Donald Tusk, a prezydentem po tragicznie zmarłym Lechu Kaczyńskim został Bronisław Komorowski.

Rządy centrowe przetrwały osiem lat, PO przegrała wybory w 2015 roku, a prezydentem został marionetkowy, ale młody i energiczny Andrzej Duda. Dlaczego?

Kiedy w 2007 roku władzę obejmowała PO, żadnemu ekonomiście na świecie, ani nawet w USA nie śniło się to, co zaczęło się dziać rok później. Upadek Lehmann’s Brothers - wielkiego banku w Ameryce - to początek potężnej lawiny kryzysu ekonomicznego, który niczym w efekcie domina rozlał się niemal na cały świat.

Kryzys ogólnoświatowy siłą nieustępujący Wielkiemu Krachowi w 1929 roku wywołał te same reakcje, co kilka lat przed II wojną działo się w Europie: radykalizację nastrojów społecznych, huśtawkę na giełdach, panikę i popłoch inwestorów. Kryzys, który w Ameryce rozpoczął się dekadę temu, dotarł do Europy z opóźnieniem, a do Polski z jeszcze większym spóźnieniem. U nas największa fala przechodziła w postrzeganym katastroficznie 2012 roku w popkulturze określanym jako “koniec świata”.

Grecja, Włochy i Hiszpania jako pierwsze znalazły się w poważnych kłopotach, które do dziś są widoczne gołym okiem. Polska i jej mit “zielonej wyspy” oraz retoryka “cudu gospodarczego” nieco na zasadzie magicznego myślenia
okazały się pewnym buforem, łagodzącym uderzenie finansowego tsunami, co jednak nie wystarczyło, aby choć częściowo uchronić kraj w zglobalizowanym świecie. Jako że podczas kryzysu zarabiają aferzyści i spekulanci, nie mogło nie dojść do wybuchu różnych afer gospodarczych, które do reszty obnażyły słabości polskiego podwórka.

Na fali społecznego niezadowolenia wygrali populiści, którzy dyskontowali wysiłki koalicji PO-PSL, czynione dla złagodzenia kryzysu w Polsce. Inaczej mówiąc, przejęli oni niewątpliwe osiągnięcia na polu gospodarczym, jakie są
zasługą koalicji. Flagowy program PiS, czyli Rodzina 500+ nie byłby możliwy bez wcześniejszych wysiłków koalicji obywatelskiej, robiącej wszystko, aby możliwie jak najlepiej przetrwać spóźniony u nas kryzys ekonomiczny.

Kiedy świat pogrąża się co jakiś czas w kryzysie, nastroje społeczne kierują masy w kierunku populistycznym, a ludzie tęsknią za “lepszą” przeszłością, w niej upatrując środków ratunkowych.

Gdyby nie kryzys, na świecie partie prawicowe, mocno antyunijne (jak w Brexicie), nie wróciłyby do władzy. Tak to już jest z okresami bessy i hossy, że podczas tej pierwszej wracają tęsknoty prawicowe do rządów “silnej ręki”, w której upatruje się nadziei na cud, a w czasie tej drugiej sytuacja się normalizuje i na powrót wracają takie tematy, jak ochrona mniejszości, narracje przeciwwykluczeniowe, prawa kobiet, programy ekologiczne i większa otwartość na inne kultury i style rządzenia.

Jeśli wierzyć prognozom robionym zaraz po wybuchu kryzysu w 2008 roku, w 2018 roku kryzys ma się przesilić, a od mniej więcej 2020-21 roku całkowicie ustąpić.

Jeśli nawet nie od razu, to na pewno społeczne nastroje się ustabilizują tak, by następne rządy przestały zajmować się ideologią (in vitro, prawa LGBT, etc.), a zajęły się wyłącznie gospodarką i ułatwianiem życia przedsiębiorcom przez ograniczanie rosnącej wciąż biurokracji.

Niestety, kryzys tożsamości, jaki przez dwa już lata dotyka samych podstaw funkcjonowania państwa - konstytucji - tak łatwo nie ustąpi. Bez dogłębnego przemyślenia ustawy zasadniczej, jej roli w cywilizowanym świecie i bez szerokiej debaty społecznej nad wizją rozwoju Polski w trzeciej dekadzie XXI wieku nie ruszymy do przodu. A jeśli będziemy stać w miejscu, zaczniemy się cofać. To jest właśnie stawka, jaką mamy do rozegrania - iść ku przyszłości z krajami rozwiniętymi czy zanurzać się coraz bardziej w przeszłość? Trzeciej opcji nie ma.

 

Rafał Sulikowski

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o: