Dariusz Stokwiszewski
Polska, powinna na powrót stać się szanowanym członkiem całej społeczności i demokracji zachodniej. Do tego jednakże potrzebuje odpowiednich kadr, które będą w stanie sprostać oczekiwaniom stawianym państwu przez jego obywateli oraz instytucje międzynarodowe, co wcale nie musi oznaczać przyjmowania pozycji klęczącej, do czego wciąż odwołuje się PiS
Donald Tusk w wywiadzie dla „Polskiego Radia”: Polska – i to jest szokujące także dla Europy – stanęła okoniem wobec wszystkiego, co dla Unii ważne. I to z rozmysłem, bo uważam, że rządzący nie są entuzjastami, delikatnie mówiąc, naszej obecności w Unii. Nie mamy do czynienia ze sporem o to, jaka ma być Europa, tylko ze sporem o to, czy Polska ma być dalej jej częścią - dodaje też w wywiadzie dla „Tygodnika Powszechnego” były polski premier, obecnie przewodniczący Rady Europejskiej.
Odchodzę już od wszelkich cytatów i wracam do swego pytania, zawartego w tytule tego artykułu, a także własnych konkluzji, które chcę przedstawić. Nie jest moim celem sianie defetyzmu w pozytywne zakończenie problemów, z którymi Polska boryka się obecnie w Europie i świecie. Truizmem byłoby stwierdzenie, że tego „piwa nawarzyły nam”, ponad dwuletnie rządy, fatalnej zmiany, chcącej uchodzić powszechnie za „zmianę dobrą”, bo to „oczywista oczywistość”.
Co takiego ważnego dała nam - Polsce i Polakom - integracja z Radą Europy, NATO czy Unią Europejską - tj. z szeroko rozumianym, demokratycznym Zachodem?
Aby móc na to pytanie udzielić poprawnej odpowiedzi chciałbym posłużyć się też pewną analogią z początków państwa polskiego i nawiązać do marca roku 1000, kiedy to książę Bolesław Chrobry spotkał się z cesarzem niemieckim Ottonem III. Spotkanie odbyło się w Gnieźnie - znane jest w historii, jako „zjazd gnieźnieński”. Sam przebieg spotkania, choć ciekawy, interesuje nas jednak mniej, niż jego skutki. Te zaś były (nie wdając się tutaj w szczegóły) takie, że Polska, z „zaściankowego księstwa” stała się jednym z partnerów nie tylko Ottona III, ale też mającego się odrodzić, Cesarstwa Rzymskiego.
Wielkim osiągnięciem Bolesława było przede wszystkim powołanie do życia Metropolii Gnieźnieńskiej, podległej jedynie papieżowi. Na jej czele stanął brat świętego Wojciecha, Gaudenty. Ponadto powołano też, podległe już Gnieznu, nowe biskupstwa w Krakowie, w Kołobrzegu oraz we Wrocławiu. Już po śmierci biskupa Ungera, biskupstwo poznańskie włączono do metropolii Gnieźnieńskiej. Zjazd przyczynił się ponadto do wzmocnienia władzy księcia Bolesława i zacieśnienia stosunków z ówczesnym Cesarstwem Niemieckim.
Końcowym efektem, była już koronacja Bolesława Chrobrego w 1025 roku. Nowy król Polski został zwolniony z trybutu płaconego na rzecz Cesarstwa i (co niezwykle istotne) otrzymał prawo do mianowania biskupów. Zapyta ktoś, dlaczego te wydarzenia były tak istotne? Odpowiedź jest prosta: okres ten w historii, to jedna z pierwszych prób integracji Europy w ramach procesu zwanego „ideą uniwersalizmu chrześcijańskiego”. Wówczas już jasne było dla rządzących, że siła leży w jedności, choć oczywiście ja przedstawiam to w uproszczonej formie publicystycznej po to, aby zrozumienie meandrów tamtego czasu było nieco łatwiejsze dla czytelnika.
W historii nowożytnej Europy podejmowano jeszcze kilka prób, zakończonych jednak niepowodzeniem. Dopiero działania podjęte po II wojnie światowej zostały zwieńczone sukcesem. Wówczas to, kiedy Europa Zachodnia rozwijała się gospodarczo, jej środkowo - wschodnia i południowa część (wraz z Polską) doświadczyły kolejnej już okupacji ze strony Związku Radzieckiego, co trwało do końca lat 80. XX wieku, choć tak naprawdę ostatni sowieccy żołnierze opuścili terytorium Polski dopiero we wrześniu 1993 r.
Radość Polaków po upadku dwubiegunowego świata nie miała granic i to bez względu na to, po której stronie (wewnątrzpolitycznej) stali. Marzenia niemalże wszystkich były takie same: jak największe zbliżenie z demokratycznym Zachodem, co zapewnić miało Polsce, znajdującej się wówczas w tzw. „próżni bezpieczeństwa” możliwość istnienia. Od 1991 roku nie byliśmy już członkiem Układu Warszawskiego, a myśli o członkostwie w NATO po prostu były, jak wiara w „cuda”.
Efektem działań czterech kolejnych rządów, w których ministrem spraw zagranicznych był prof. Krzysztof Skubiszewski, stało się spełnienie marzeń większości z nas; w 1999 roku Polska została członkiem Sojuszu Północnoatlantyckiego, a pięć lat później, weszła (z innymi dziewięcioma państwami) w struktury Unii Europejskiej. Integracja Polski z Zachodem stała się faktem. Kolejne rządy skutecznie pogłębiały istniejące więzy, a kraj rozwijał się z roku na rok coraz bardziej dynamicznie. Do czasu, jak się miało okazać…!
Najpierw w 2005 roku (dzięki Bogu tylko na dwa lata), a dziesięć lat później, do pełnej już władzy w Polsce doszło ugrupowanie noszące dumną nazwę Prawo i Sprawiedliwość. Wodzowska partia Jarosława Kaczyńskiego, sceptycznie nastawiona do integracji zaczęła wprowadzać „nowe porządki”, których nie sposób pogodzić z tym, co w UE nazywa się aquis communitaire (czy jak kto woli) dorobkiem prawnym lub prawem pierwotnym UE, w całości odwołującym się do zasad demokracji, praw człowieka, wolnego rynku etc.
Jednak, jako że o tym, co się w Polsce dzieje mówi niemal każdy ukazujący się artykuł, ja chcę zwrócić uwagę na możliwe - dalekosiężne konsekwencje dla nas w sytuacji, gdyby rządzące ugrupowanie zechciało, w swej bezmyślności, krótkowzroczności i dyletanctwie wyprowadzić ją z UE. Zacytowany już na początku fragmencik wywiadu z Donaldem Tuskiem – człowiekiem, zorientowanym, jak mało kto, o czym mówi się na „unijnych salonach”, wskazuje na prawdopodobieństwo tego, że Polexit teoretycznie jest możliwy. Teoretycznie, bo wszystko zależy od postaw samych Polaków – Unii zależy na pewno na naszej obecności w jej strukturach.
Prawdopodobnie w przyszłym roku nastąpi podział środków unijnych na następny okres rozliczeniowy 2021 – 2026. Ich wielkość będzie zależna od wielu czynników, w tym np. od poszanowania zasad demokracji i postanowień instytucji europejskich, które w Polsce traktowane są czasem, z wręcz ostentacyjnym, lekceważeniem. My już wiemy, że „ten się śmieje, kto się śmieje ostatni”, ale Jarosław Kaczyński ani jego „niemi doradcy” zdają się o tym nie pamiętać, a szkoda! Według mnie, środki te będą znacznie okrojone, a jeśli do tego dodamy zbliżający się prawdopodobnie okres dekoniunktury na świecie, to czeka nas okres „ekonomicznej smuty”, czyli wyrzeczeń i zaciskania pasa.
Na dodatek, nie jest też tak, że UE nie może zablokować środków będących obecnie do wykorzystania przez Polskę, w ramach możliwych sankcji (nazwę to „przywoływaniem do porządku”) właśnie.
Ostatnie działania rządu pokazują brak „asertywności” zarówno premiera, jak i ministrów, którzy pod pewnym naciskiem, chyłkiem wycofują się z podjętych - złych decyzji, jak np. z ustawy o IPN. Siły demokratyczne (parlamentarne i pozaparlamentarne grupy nacisku) powinny tę słabość rządzących i ich brak profesjonalizmu (gdyż oba one szkodzą Polsce) wykorzystać w nadchodzących wyborach dla przedstawienia konstruktywnych propozycji dotyczących kierunku poważnych zmian w polityce wewnętrznej i zewnętrznej. Polska, jako państwo, powinna na powrót stać się pełnoprawnym i szanowanym członkiem całej społeczności i demokracji zachodniej. Do tego jednakże potrzebuje odpowiednich kadr, które będą w stanie sprostać oczekiwaniom stawianym państwu przez jego obywateli oraz instytucje międzynarodowe, co wcale nie musi oznaczać przyjmowania pozycji klęczącej, do czego wciąż odwołuje się PiS, a co jest czystą oraz szkodliwą demagogią, a nawet kłamstwem!
Nie dajmy się wodzić za nos, brońmy demokratycznego państwa prawnego, jakim winna być Rzeczpospolita Polska, wróćmy do Europy, a przynajmniej nie dajmy sobie wmówić, że musimy ja opuścić, bo to szkodząca Polsce demagogia obliczona na zmianę ustroju!
Dariusz Stokwiszewski