„Diuna” Franka Herberta to – obok „Hyperiona” Dana Simmonsa – jedna z najbardziej kultowych pozycji światowej literatury science-fiction. W 2021 doczekała się ona adaptacji filmowej, głośno reklamowanej jako superprodukcja. Czy warto ją obejrzeć? Czy może lepiej sięgnąć po książkę?
Diuna to książka kultowa
Zacznijmy od tego, że wersja oryginalna nie bez przyczyny zyskała swoją sławę. Jak mało który tytuł, potrafi przez całe dekady cieszyć kolejnych czytelników – co wcale nie jest łatwe w sytuacji, w której wiele powieści starzeje się całkiem brzydko. Z „Diuną” tego problemu nie ma.
Napisana jest sprawnie, czyta się gładko, tłumacze też swoją pracę wykonali znakomicie. Owszem, w fandomie nieraz można trafić na różne żarty ze sposobu, w jaki przełożono nazwy konkretnych sprzętów (na przykład laserobin, filtrfrak zmieniony na hermetyk itp.), jednak dotyczą one głównie słów, które i w oryginale były czymś nowym – i nie szkodzą odbiorowi historii samej w sobie.
A historia ta jest dość bogata. Miesza w sobie intrygi polityczne, starcie interesów różnych stron (bez uniknięcia częstej w innych powieściach dwubiegunowości), pojawiają się niestandardowe technologie i zupełnie nowe profesje, kluczowe dla społeczeństwa przedstawionego w świecie Diuny. Wreszcie – to jedna z nielicznych epickich powieści SF, w której pokazano, jak istotna dla tarć społecznych może być religia.
Sporo tego, prawda? A mimo wszystko zmiksowano to w całkiem przyjazny dla odbiorcy sposób. I widać to w opiniach, jakie książce wystawiają naprawdę liczni czytelnicy: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4942534/diuna
Diuna to nie tylko powieść – to cały cykl
Dla uczciwości, warto dodać, ze o ile co do pierwszego tomu cyklu książkowego panuje niemal zgodność, to już kolejne części są oceniane bardzo różnie. Niektórzy narzekają już na drugi tom, inni na trzeci. Są tacy, co twierdza, ze później cykl wradza do formy, są tacy, którzy z tym się nie zgodzą.
Faktem jest, ze już od drugiej części dynamika opowieści się zmienia, bo i modyfikacji ulega środowisko, w którym funkcjonują bohaterzy. Trzeba jednak pamiętać, że pierwszy tom ustawił poprzeczkę bardzo wysoko – co jednak nie znaczy, że niedosięgnięcie do niej oznacza coś złego - najlepiej więc wyrobić sobie opinię samemu.
I tu ważna informacja – w razie czego pierwszy tom można traktować jako zamkniętą całość, więc dla cieszenia się nim nie ma znaczenia, czy sięgniemy po kolejne części.
Ekranizacja – czy warto?
Historia ekranizacji Diuny to dość ciekawy temat, o którym można by napisać osobny, znacznie dłuższy artykuł. Obecna wersja jest głośna, ale nie jest pierwszym podejściem do tematu.
Z przenoszeniem powieści na ekran już w roku 1984 walczył David Lynch – fani nie byli do końca zadowoleni. Bez większego echa przeszły też dwie mini-serie z lat 2000 i 2003. Gdy zbliżała się premiera nowej ekranizacji, tej z 2021, jedni czekali z wielkimi nadziejami, inni – z obawami. Którzy mieli rację?
Cóż, z pewnością tytuł superprodukcji okazał się uzasadniony. Wizualnie film robi ogromne wrażenie i chwalenie się przez twórców, ze to obraz tworzony specjalnie na duże ekrany był w pełni zasadny. Dbałość o szczegóły, wspaniałe widoki – wszystko gra – choć pewną przesadą było przy tym twierdzenie, że niekoniecznie nadaje się on do oglądania na małym ekranie, bo gdy przyszło co do czego, tu również ogląda się z przyjemnością.
No właśnie – ogląda. A przecież to nie tylko obraz. Co zresztą?
Przede wszystkim należy jasno powiedzieć, ze tak naprawdę to nie tyle film, co… jego połowa. Reszta ma się ukazać dopiero w roku 2023. Jeśli więc komuś nie przeszkadza oglądanie na raty, może brać się za to już teraz, w przeciwnym razie lepiej sięgnąć po książkę, a film obejrzeć dopiero wtedy, gdy będzie dostępna końcówka.
Sama fabuła została przeniesiona na ekran dość zgrabnie. Co trzeba uproszczono, niektóre elementy pominięto, inne zmodyfikowano na potrzeby medium – w końcu te same elementy mogą zupełnie inaczej wypadać w książce i filmie. Na minus wypada fakt, że pojawiły się drobne błędy logiczne do wychwycenia przez uważnego widza, zwłaszcza znającego pierwowzór – choć przy rozrywkowym oglądaniu raczej się to nie rzuci w oczy. Z drugiej strony doskonale dobrano ścieżkę dźwiękową.
Wydaje się jednak, że właśnie skupienie się na obrazie sprawia, że lektura książki i obejrzenie filmu nie kolidują ze sobą nawzajem i spokojnie można sięgnąć po jedną i drugą wersję. Tym niemniej jako fan oryginału mocno sugeruję zacząć od papieru. Chociażby ze względu na zupełnie inny odbiór niektórych scen z filmu, które przestają być „sztuczkami”, a zaczynają mieć głębszy sens. Albo ze względu na skojarzenie, w jaki sposób funkcjonuje przedstawiona w filmie fikcyjna technologia przyszłości.