Wieczorem dojdzie do głosowania nad wnioskiem o odwołanie Theresy May z funkcji szefowej Partii Konserwatywnej. Ta wewnątrzpartyjna próba sił to reakcja na zamieszanie wokół umowy brexitowej.
Już dziś wieczorem okaże się, czy premier Wielkiej Brytanii Theresa May będzie musiała ustąpić ze stanowiska szefowej Partii Konserwatywnej, a tym samym złożyć urząd premiera. Wniosek o wotum nieufności wobec szefowej ugrupowania złożyła grupa deputowanych jej własnej partii.
Próba odwołania May z funkcji przewodniczącej to reakcja na wynegocjowaną przez jej rząd umowę brexitową i zamieszanie związane z głosowaniem nad tym dokumentem. Już wczoraj porozumienie miało zostać poddane pod głosowanie w brytyjskiej Izbie Gmin, ale Theresa May w ostatnim momencie je przełożyła. Szefowa rządu wiedziała bowiem, że w szeregach jej partii nie znajdzie się większość gotowa do poparcia umowy.
Przeciwnicy dokumentu obawiają się, że po wyjściu ze wspólnoty Wielka Brytania wciąż pozostanie zależna od Unii i blisko z nią związana. Kraj ma opuścić UE 29 marca 2019 roku.
Partyjny pucz
Decydujący wpływ na wniosek o wotum nieufności miał konserwatywny deputowany Jacob Rees-Mogg. Wypowiedział on zaufanie do May od razu po prezentacji umowy brexitowej. Początkowo nie zdołał jednak zgromadzić odpowiedniej liczby głosów potrzebnych do złożenia wniosku o wotum nieufności. Rees-Mogg stoi na czele grupy 80 brexitowych dogmatyków. Nie jest jednak jasne, czy naprawdę są oni w stanie doprowadzić do odwołania May z funkcji w partii. Potrzebują do tego większości z 315 konserwatywnych deputowanych. Głosowanie nad wotum nieufności może odbyć się tylko raz do roku. Gdyby May przetrwała, zdecydowanie wzmocniłoby to jej pozycję. Gdyby przegrała, musiałaby w konsekwencji ustąpić ze stanowiska premiera.