Steffen Weyer
Nieuregulowane wyjście Wielkiej Brytanii z UE boleśnie mogłyby odczuć linie lotnicze i pasażerowie. Czarny scenariusz to poważne ograniczenie ruchu między Wyspami i kontynentem. Branża szykuje się na najgorsze.
Twardy brexit jest coraz bardziej prawdopodobny i zagraża m.in. pasażerskiemu ruchowi lotniczemu między Wielką Brytanią a UE. Linie lotnicze takie jak Ryanair, Easyjet i British Airways, ale też niemieckie, choćby Tuifly i Condor już teraz starają się zadbać o to, by pod koniec marca przyszłego roku ich maszyny nie musiały zostać na ziemi. – W sytuacji niepewności politycznej musimy się przygotować na scenariusz „no-deal” – mówi szef Thomas Cook Airlines Christoph Debus.
Problem tkwi w europejskim rynku usług transportu lotniczego. Od lat 90-tych ubiegłego wieku na przykład irlandzki przewoźnik może oferować także loty na terenie Hiszpanii albo brytyjski loty z Berlina na Majorkę. Przedtem loty zagraniczne mogły świadczyć tylko towarzystwa lotnicze z krajów wylotu i przeznaczenia. Nowa swoboda umożliwiła rozwój tanich linii lotniczych i sprawiła, że ceny podróży lotniczych stały się przystępne dla wszystkich. Dzisiaj jest oczywistością, że np. irlandzki Ryanair i brytyjski Easyjet wiozą pasażerów z Niemiec nad Morze Śródziemne. Czy tak zostanie, nie wiadomo.
29. marca 2019
O ile nie dojdzie do umowy ws. brexitu, 29 marca 2019 Wielka Brytania opuści UE i wspólny rynek lotniczy. Brytyjskie linie lotnicze mogą utracić wówczas prawo do oferowania lotów na przykład z Londynu do Frankfurtu czy na Majorkę. Loty wewnątrz UE znalazłyby się poza ich zasięgiem. Chyba że politycy zdołają wypracować przejściowe rozwiązanie. Jakby nie było, od nowa muszą zostać uregulowane także zasady świadczeń oferowanych przez unijnych przewoźników do Wielkiej Brytanii.
O prawie do świadczenia usług decyduje nie tylko to, gdzie dane towarzystwo lotnicze ma swoją siedzibę, ale też do kogo należy. Unijne linie lotnicze muszą należeć w ponad 50 procentach do właściciela z UE. Dlatego brexit może też uderzyć w niemieckich przewoźników. Na przykład wakacyjna linia lotnicza Condor należy w 100 proc. do brytyjskiego biura podróży Thomas Cook. W Niemczech oferuje jednak przede wszystkim loty czarterowe biura podróży Neckermann.
Przewoźnicy mają w szufladach awaryjne plany na wypadek twardego brexitu i jak mówi szef Thomas Cook Airlines Christoph Debus: „Myślę, że nasze rozwiązania się obronią”. Ale nie ma żadnego wiążącego prawnie bezpieczeństwa. Niewykluczone więc, że koncern sprzeda większość swoich akcji zależnym spółkom. Na przykład Lufthansa i szereg innych linii lotniczych założyły fundacje, by rozwiązać prawne przeszkody związane z filiami za granicą.
Planować przyszłoroczny urlop czy lepiej odczekać?
U światowego lidera branży turystycznej TUI sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. Według obecnego stanu rzeczy, akcjonariusze z UE byliby po brexicie w mniejszości, a loty brytyjskiej linii lotniczej Tui i niemieckiej Tuifly zagrożone. – Jeżeli nie wiadomo, co się stanie, przygotowujemy się na każdą możliwość – próbuje uspokoić akcjonariuszy i pasażerów szef TUI Fritz Joussen.
Jasne, że żaden przewoźnik i żadna firma turystyczna nie chcą dezorientować klientów. Mają oni z czystym sumieniem rezerwować loty i podróże na przyszłe wakacje na zasadzie „jakoś to będzie”. Dla linii lotniczych pasażerowie są kwestią egzystencji, można więc wychodzić z założenia, że zrobią wszystko, żeby latać dalej. Tak przynajmniej próbują uspokoić pasażerów przewoźnicy.
Chociaż niektórzy biją na alarm. I tak szef Ryanair Michael O'Leary zagroził brytyjskim akcjonariuszom, że w razie twardego brexitu ograniczy ich prawa. Dzięki temu Ryanair – taką przynajmniej nadzieję ma Dublin – nadal będzie uważany za unijnego przewoźnika. Branża ma jednak wątpliwości. – Nawet jeżeli jest odpowiedź na pytanie, kto kontroluje linię lotniczą, otwarta pozostaje kwestia własności – mówi jeden ze znawców tematu.
Tani przewoźnik Easyjet założył tymczasem spółkę-córkę w Wiedniu, która ma mu zapewnić unijne prawo do świadczenia uslug. Easyjet ma swoją siedzibę w Wielkiej Brytanii, ale w blisko jednej trzeciej należy do jego współzałożyciela, przedsiębiorcy Steliosa Haji-Ioannou i jego grecko-cypryjskiej rodziny. Trudno powiedzieć, czy Easyjet nadal będzie dzięki temu zaliczany do linii lotniczych UE.
„Byłoby szaleństwem…”
Czasu na wyjaśnienie sytuacji pozostaje niewiele. Od 2016 r., gdy Brytyjczycy opowiedzieli się za opuszczeniem Unii Europejskiej, linie lotnicze domagają się od rządu w Londynie i Brukseli bezpieczeństwa prawnego. Eksperci nie wykluczają, że w najgorszej sytuacji od końca marca część ruchu lotniczego w Europie zostanie na jakiś czas unieruchomiona. Zdaniem hamburskiego doradcy lotniczego Geralda Wissla z Airborne Consulting, byłby to fatalny scenariusz. – Byłoby szaleństwem, gdyby między UE i Wielką Brytanią nie było dłużej żadnych połączeń – stwierdza.
Zagrożone byłyby nie tylko podróże urlopowe i służbowe. Na szali ważą się losy mnóstwa miejsc pracy, nie tylko w liniach lotniczych. Brytyjczycy są na przykład uważani za ważne źródło dochodów w wakacyjnych regionach Europy Południowej. Gdyby w przyszłości mieli zostać w domu, dotkliwie mogą to odczuć zwłaszcza małe ośrodki wypoczynkowe.
Branża lotnicza ma nadzieję, że Wielka Brytania i UE mimo wszystko wyjdą z negocjacyjnego impasu i do połowy grudnia osiągną porozumienie. Pozostaną wówczas dwa lata na wypracowanie umowy o transporcie lotniczym między Wyspami a kontynentem. Ekspert Wissel jest przekonany, że przynajmniej dla usług lotniczych będzie istniało jeszcze do 2020 r. przejściowe rozwiązanie, całkowicie w duchu reguł „Open Sky” („otwartej przestrzeni powietrznej”). – Linie lotnicze mogłyby wówczas latać z UE i Wielkiej Brytynii, tak jak robią to do tej pory – podsumowuje Gerald Wissel.
REDAKCJA POLECA