Radek Wiśniewski
Można pokazać faka chorym, ale z drugiej strony bredzić o świętości życia od naturalnego poczęcia do naturalnego zgonu. Najlepiej z krzyżem na szyi, pod krzyżem i przez krzyż. Najlepiej w ornacie, piusce, z pastorałem. Najlepiej chwytając w locie hostię, co ważniejsza jest niż osobnicze życie, najlepiej machając różańcem pospołu. Przecież ostatecznie chorych na raka wystarczy przetrzymać jedną kadencję. I tak umrą. Chorzy po drugim udarze bez rehabilitacji nie wyjdą z domu.
Najpierw wstęp.
Lata dziewięćdziesiąte, moje miasto Brzeg, róg ulicy Wileńskiej, dawnej Rosenbergów i Robotniczej. Spotykam ojca znajomej, na rowerze jedzie na działeczkę, zamieniamy dwa słowa, jak to w małych miastach w zwyczaju. Nigdzie nikomu się bardzo nie spieszy. Mnie też. I nagle ów starszy Pan mówi do mnie:
- A wie Pan, ja to myślę sobie czasem o tym, jak ten jeden z drugim wygaduje o eutanazji, że zło, ale powiem Panu, ja bym wolał, żeby ona była, bo ona i tak jest.
Spojrzałem na starszego Pana na rowerze marki bodaj "Wigry 3" ze zdziwieniem, z jakim może patrzyć tylko bardzo młody człowiek na starego człowieka.
- Niech Pan tak na mnie się nie patrzy, ja to Panu wyjaśnię. Pan jest jeszcze młody, to Pan nie choruje, może któryś z kolegów tak, ale to wszyscy stają na głowie, żeby pomóc, bo młody, bo życie przed nim i tak dalej. Więc wie Pan, to jest tak, że jeden z drugim grzmi z ambony o świętości życia, ale jak przychodzi co do czego, to trzeba samemu się martwić skąd na leki, na lekarza, a skąd w łapę dać, a jak nie w łapę, bo trafi się na uczciwego to leki tyle kosztują, że jak się zestawi to z emeryturą, to co to jest jak nie cicha eutanazja? No skazują nas na śmierć i tak, i tak, tylko że udają głośno, że jest inaczej i strasznie bronią życia.
Milczałem, bo faktycznie poza Pichem, który miał metalową zastawkę w sercu, która dziwnie robiła kilk-klik, kiedy akurat się nic nie mówiło jeszcze nie znałem poważniej chorych ludzi spośród znajomych. Starsi - umierali, ale wyobrażałem sobie, że starzy umierają, bo tak ma być i nie powinni za bardzo wierzgać. Ostatecznie byłem tylko młodym głupcem.
- Także wie Pan, co z tego, że eutanazja jest zakazana i nie mogę sam zdecydować o tym, kiedy i na jakich warunkach zakończę życie, skoro faktycznie państwo dokonuje masowej eutanazji na przykład chorych na raka, bo nie potrafi ich leczyć? W innych krajach potrafią, nie wszystko i nie wszystkich, ale potrafią leczyć, a u nas nie. Nie masz pieniędzy albo znajomości - to umieraj, byle powoli i w cierpieniu. To ja już wolę, żeby mi zezwolili na eutanazję...
Po tak pocieszającej wymianie zdań starszy pan wsiadł na rower "Wigry 3" i pojechał kopać działeczkę, gdzieś tam, koło nasypu kolejowego.
Dzisiaj mi się przypomniała ta rozmowa, kiedy mojego newsfeeda zalał jeden fuck, od góry do dołu, gdy polski parlament, który w swoim obecnym kształcie, w moralnych konwulsjach co i raz wymyśla nam jakieś umoralniające dyrdymały - dzisiaj jednym ruchem dwa miliardy zamiast na polską onkologię - wlał te miliardy do garnka telewizji. Telewizji, która jest publiczna jak niejeden dom, na przykład ten, który wynajmował krakowskim alfonsom niejaki Banaś, obecnie szef NIK.
Z kolei usłyszałem dzisiaj opowieść o tym, jak pewnego człowieka trafił drugi w życiu udar. Po pierwszym z wielkim wysiłkiem udało się go jakoś trzymać w pionie. Nie, nie wrócił do dawnej sprawności, ale coś tam był w stanie koło siebie zrobić, wyjeżdżał wózeczkiem na spacery z córką i wnuczką. Wózek elektryczny był oczywiście z datków, bo państwo nie miało. Po drugim udarze może by się coś dało, ale zaczynają się schody z jedenastego piętra w bloku i konieczność transportu na konsultację w szpitalu rehabilitacyjnym. Taksiarz nie weźmie, bo nie zniesie człowieka ileś tam lat po udarze ani po schodach, ani do windy. Musi być specjalny transport. Wizyta na dziesiątą, a dyspozytor karetki mówi, że jest dużo zgłoszeń i przed czternastą nie ma szans na transport. Zostaje transport chorych prywatny, a ten kosztuje w dwie strony 350 złotych. I co z tego. Terminy są za dwa lata, chory się nie kwalifikuje, bo jest za mało sprawny. A wiecie, jest za mało sprawny, bo trzeba by go trochę podreperować rehabilitacją, która w ramach państwa jest za dwa lata, a prywatnie kosztuje, więc kółko się zamyka. A wiadomo, że po udarze liczy się czas, trzeba rehabilitować zrujnowany mózg jak najszybciej, zmusić go do pracy, odbudowy, chociaż części połączeń neuronalnych. Za dwa lata to można rehabilitować równie dobrze pień drewna.
Ale wiadomo. Takiemu można pokazać faka, bo jak nikt go nie sprowadzi do samochodu, żeby sobie sam po drugim udarze pojechał na konsultacje na drugi koniec miasta, to i raczej nie zagłosuje, nie?
To mowa o chorym po drugim udarze. Jak się czują chorzy na raka? Chorzy, którzy wiedzą, że zegar tyka, że każdy tydzień, miesiąc to być może kolejne przerzuty, kolejny zmniejszający się margines życia i rozwierająca otchłań, która pochłania ich albo ich bliskich? Co oznacza takie spychanie potrzeb kolejnych grup chorych na margines? Czy nie jest to czasem posunięta do entej potęgi eutanazja, sankcjonowana obojętnością państwa? Ta sama, o której ponad 20 lat temu mówił starszy Pan na rowerze "Wigry 3" na rogu dawnej ulicy Rosenbergów i Robotniczej w Brzegu?
Oczywiście, że nie.
To nie eutanazja.
Eutanazja w tłumaczeniu dosłownie oznacza „dobrą śmierć". W sensie prawnym oznacza świadomy wybór osoby chorej, która godzi się na takie ostateczne rozwiązanie sprawy. I to rozwiązanie jest dokonane w ramach przerażającej mnie, ale jednak procedury, z poszanowaniem godności osoby umierającej czy zadającej sobie śmierć.
Mnie to przeraża, ale nie umiem powiedzieć, że nie rozumiem argumentów "za".
Natomiast to czego doświadczają kolejne grupy chorych w Polsce to nie jest żadna eutanazja. Nikt ich nie pyta o zdanie. To działanie państwa poprzez zaniechanie, i to zaniechanie dokonywane ze szczególnym okrucieństwem. Ludzie chcą żyć, ale im się nadzieje na to życie odbiera. Bo jest to z jakichś względów nieopłacalne.
Dlatego ciągle się spotykamy to na WOŚP, to na portalach siepomaga i innych takich. Bo Państwo utrzymywane z naszych podatków pokazuje nam faka. Dawniej też pokazywało. Ale teraz, z tą ekipą, grupą trzymającą władzę już w ogóle się nie obcyndala. Niby to samo tylko bardziej do potęgi. Czyli jednak nie to samo.
Można pokazać faka chorym, ale z drugiej strony bredzić o świętości życia od naturalnego poczęcia do naturalnego zgonu. Najlepiej z krzyżem na szyi, pod krzyżem i przez krzyż. Najlepiej w ornacie, piusce, z pastorałem. Najlepiej chwytając w locie hostię, co ważniejsza jest niż osobnicze życie, najlepiej machając różańcem pospołu.
Państwo Polskie jako śmierć na raty zadawana ze szczególnym okrucieństwem.
Bezkarnie.
Przecież ostatecznie chorych na raka wystarczy przetrzymać jedną kadencję. I tak umrą. Chorzy po drugim udarze bez rehabilitacji nie wyjdą z domu.
Ich głosy się nie liczą.