Podsumowując środę w polskiej polityce:
➡️ okazuje się, że choć co piąty członek jednego z klubów sejmowych kandyduje na szefa partii, co wydaje się szaleństwem, to jednak część się na szczęście wycofała, więc jest nieco lepiej, ale jednak okazuje się, że nikt się nie wycofał, czyli nadal co piąty członek klubu chce być szefem partii, co jest szaleństwem, choć w polityce szaleństwo nazywa się po prostu "złą kalkulacją";
➡️ poseł rzuca papierami w Bogu ducha winną panią spisującą stenogram i najbardziej zdumiewa mnie to, że nikt tego przed nim nie zrobił, co chyba oznacza, że nie mam zbyt wysokiego mniemania o posłach;
➡️ inny poseł pokazuje na mównicy pieluchę i nawet zaczęło mi go być żal, ale zorientowałem się, że nie chodzi mu o to, że nie może nawet na chwilę wyjść z sali obrad;
➡️ ktoś śpiewa "Boże, coś Polskę..." na sejmowej komisji, a ktoś inny podaje się za Matkę Boską, choć tematem obrad komisji nie są (jeszcze) objawienia fatimskie, lecz mikroorganizmy;
➡️ ludzie robią memy o aresztowaniu Dody jako ataku na Macierewicza, bo Dorota wrzuciła kiedyś do sieci zdjęcie z ministrem i jest to całkiem śmieszne, ale jeszcze śmieszniejsze jest to, że są tacy, którzy spekulują, że to może być naprawdę prawda;
➡️ komentatorzy na Twitterze analizują mój wpis o 27. rocznicy dymisji Margaret Thatcher jako aluzję do odejścia p. Szydło, a ja analizuję oceny komentatorów, czy będzie zmiana premiera i okazuje się, że sześciu z nich z nazwiskami zaczynającymi się na jedną z 12 pierwszych liter alfabetu uważa że premierem będzie JK, a sześciu z nazwiskami zaczynającymi się na jedną z 12 ostatnich liter alfabetu uważa, że premierem będzie nadal BS i jest to moim skromnym zdaniem najlepsza analiza sytuacji;
➡️ leśnicy pod Sejmem tłumaczą, że to Bóg im każe ścinać drzewa, a stojący obok i skromnie słuchający peanów swych pracowników na swoją cześć minister środowiska udaje, że go to nie śmieszy;
➡️ poseł partii rządzącej nie chcąc odpowiadać na pytania dziennikarza błyskotliwie zmienia temat i zaczyna krytykować złe pochodzenie narodowościowe właścicieli jego medium, a inni dziennikarze uważają, że to super, bo polska debata publiczna zamieniła się już w polską debatę agrarną, czyli taką, w której tylko i wyłącznie chodzi o zaoranie wszystkich wokół. I pal diabli, czy ma to sens i czy w ogóle o cokolwiek w tym chodzi.
Na tle tego wszystkiego Donald Trump zaczyna się objawiać jako oaza rozsądku. I jak, ja się pytam, mamy być normalni?
Na zdjęciu: ja, szczęśliwy, w czasach, gdy do polskiej polityki było mi bardzo daleko, choć nie było K, więc w sumie jednak byłem nieszczęśliwy, choć o tym nie wiedziałem.