Adam Szejnfeld
Obecność Polski w Unii wiąże się z korzyściami dla państwa, społeczeństwa, ogółu obywateli, konsumentów, przedsiębiorców.
Mała rzecz, a potrafi sprawić dzieciom sporo radości, nie obciążając przy tym nadmiernie kieszeni rodziców. Wykonane z elastycznej gumy różnokolorowe balony i baloniki są uwielbiane przez najmłodszych. Choć trzeba przyznać, że niejeden mały psotnik wpadnie na pomysł, by z całej siły zacząć ściskać nadmuchany balon i w ten sposób sprawdzić jego wytrzymałość, co nierzadko kończy się jego rozerwaniem...
Dziecięce zabawy rządzą się swoimi prawami, a eksperymentowanie - nawet jeśli przyprawia rodziców o ból głowy - to jeden z najważniejszych sposobów poznawania przez najmłodszych otaczającego świata.
Zupełnie inaczej jest jednak w polityce, szczególnie gdy sprawujący władzę ulegną pokusie badania, jak daleko mogą się posunąć zanim ich kontrowersyjne działania wywołają jednoznaczny sprzeciw społeczeństwa.
Stopniowe przesuwanie granic, stosowanie metody „dwa kroki do przodu i jeden do tyłu”, testowanie reaktywności zwykłych obywateli uwięzionych w zaciskających się kleszczach „dobrej zmiany” - tak właśnie można w skrócie opisać metody działania PiS-u, który w ciągu ostatnich trzech lat udowodnił, że jest gotowy na bardzo wiele.
Oczywiście w jednych kwestiach ta strategia przyniosła więcej sukcesów (choćby w przypadku demontażu Trybunału Konstytucyjnego), w innych na szczęście mniej (wystarczy wspomnieć o Ogólnopolskim Strajku Kobiet przeciwko zaostrzeniu prawa do aborcji).
A jak będzie w przypadku członkostwa Polski w Unii Europejskiej? Hym... Niby z ostatnich badań opinii publicznej wynika, że aż 87% Polaków docenia korzyści płynące z naszej obecności we Wspólnocie, ale czy to wystarczy, żeby ich powstrzymać?
Po ostatniej szarży ministra sprawiedliwości przeciwko Trybunałowi Sprawiedliwości w Luksemburgu można mieć co do tego wątpliwości. Ba! Sam fakt, że do zapewniania o tym, że Polska była, jest i pozostanie w Unii natychmiast rzucili się politycy PiS na czele z premierem Mateuszem Morawieckim, sprawia, że trzeba się mieć na baczności. Już nie raz przekonaliśmy się bowiem, że co innego mówią, a zupełnie co innego robią... Zwłaszcza, gdy chodzi o sprawy, na którym Polakom na prawdę zależy.
Obecność Polski w Unii wiąże się z korzyściami dla państwa, społeczeństwa, ogółu obywateli, konsumentów, przedsiębiorców.
Jak się jednak okazuje jest grupa, która na akcesji zupełnie nie skorzystała. To politycy, którzy wyznają idee autorytarne, nie wierzą w demokrację, za nic mają praworządność i będąc u władzy, chcieliby robić, co im się żywnie podoba. A członkostwo Polski w Unii Europejskiej to nie tylko konieczność poszanowania wspólnych wartości, ale także kontrola polityczna i prawna ich przestrzegania. Zgodziliśmy się na to - o czym trzeba nieustannie przypominać! - zarówno w referendum akcesyjnym, jak i w Traktacie z Lizbony podpisanym przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. To nie są zapisy drobnym druczkiem, które ktoś mógł przeoczyć, ale fundamenty, na których opiera się funkcjonowanie Unii.
Od przejęcia władzy przez obóz „dobrej zmiany” w 2015 roku widzieliśmy już wielokrotnie, z jaką łatwością PiS potrafi zniszczyć bez mrugnięcia okiem ważne instytucje państwowe, czy obrócić w ruinę osiągnięcia Polaków po 1989 roku, z których wszyscy byliśmy dumni.
Tymczasem do wyprowadzenia naszego kraju ze Wspólnoty nie potrzeba ogólnopolskiego referendum, specjalnych konsultacji, czy trudnej do osiągnięcia większości kwalifikowanej w parlamencie. Wystarczy spotkać się, nawet pod osłoną nocy, choćby w Sali Kolumnowej, nazwać to zebranie posiedzeniem Sejmu RP, przegłosować ustawę i następnego dnia obwieścić Europie, że Polska znalazła się poza Unią.
Może więc warto zastanowić się, czy aby na pewno można ufać tym, którzy mówią, że nie ma żadnego zagrożenia i można spać spokojnie… Kto wie, być może wręcz im więcej to powtarzają, tym bardziej należy się obawiać najgorszego!
Adam Szejnfeld
Poseł do Parlamentu Europejskiego