Tomasz Bielecki (Bruksela)
Polska i Węgry wstępnie zablokowały budżet UE i Fundusz Odbudowy. Zaczyna się ostry finisz negocjacyjny, który Niemcy chciałyby zakończyć na grudniowym szczycie Unii.
Podczas poniedziałkowego posiedzenia ambasadorowie 27 krajów Unii Europejskiej w większości zgodzili się, by wypłatę pieniędzy ze środków unijnych powiązać z praworządnością. Przeciw budżetowi oraz "covidowemu" funduszowi odbudowy opowiedziały się Polska i Węgry. Polsko-węgierskie weto unieruchomiło historyczny unijny pakiet środków budżetowych i naprawczych dla koronakryzysowego Funduszu Odbudowy o wartości 1,82 bln euro na lata 2021-27.
Niemiecka prezydencja w Radzie UE nadal traktuje te trzy elementy jako jeden polityczny pakiet finansowy. I dlatego nie będzie na razie poddawać rozporządzenia praworządnościowego pod formalne zatwierdzające głosowania ministrów unijnych.
- To do Niemiec sprawujących prezydencję w Radzie UE będzie teraz należało poszukiwanie jednomyślności na rzecz budżetu i Funduszu Odbudowy – powiedział Eric Mamer, rzecznik Komisji Europejskiej. Wstępne polsko-węgierskie weto było bowiem w Brukseli oczekiwane. Oba kraje od września ostrzegały publicznie, że sięgną po tę broń, jeśli rozporządzenie praworządnościowe okaże się dla nich nieakceptowalne. W zeszłym tygodniu do Brukseli i Berlina dotarły listy od Mateusza Morawieckiego i Viktora Orbana zapowiadające, że są gotowi zablokować pakiet finansowy.
Orban mówi Lutrem
Co teraz? Morawiecki w swym liście przekonywał, że rozporządzenie w proponowanym kształcie wprowadziłoby „stan niepewności prawa.” Wytykał „uznaniowość” oraz ryzyko politycznej arbitralności ze strony Komisji Europejskiej przy wnioskach za zawieszanie wypłat.
List Orbana był znacznie bardziej kategoryczny. W wersji dla Angeli Merkel puentował cytatem z Lutra „Hier stehe ich. Ich kann nicht anders” („Tu stoję, inaczej nie mogę”). Pomimo to Węgier wymieniał kilka oczekiwanych zmian w projekcie, sygnalizując – tak przynajmniej odbiera to Bruksela – gotowość do negocjacji.
Podstawową drogą wychodzenia z obecnego klinczu, na którą – jak wynika z naszych rozmów z dyplomatami unijnymi – zapewne postawi teraz Berlin, jest wypracowanie „deklaracji interpretujących” do dołączenia do rozporządzenia przez grudniowy szczyt UE.
Niezależnie, czy te deklaracje wprowadzałyby coś bardzo nowego (raczej nie) Orban i Morawiecki mogliby ogłosić swą „wygraną” i odwołać weto. Mniej prawdopodobnym „wariantem B”, grożącym klapą w europarlamencie i paru parlamentach krajowych, byłoby takie renegocjowanie obecnego projektu rozporządzenia, by wprowadzić do niego niektóre postulaty z pism Orbana – jak zawieszanie funduszy tylko w razie „naruszeń praworządności”, ale już nie w razie „poważnego ryzyka” takich naruszeń.
Jeśli Unia nie osiągnie zgody do końca grudnia, będzie skazania na protezy prawne w 2021 r. Może bez wielkich tragedii funkcjonować przez jakiś czas na podstawie prowizorium budżetowego (to nigdy się nie zdarzyło), czyli dość wysokie pułapy wydatków z 2020 r. zostałyby prowizoryczne przeniesione na 2021 r. Jednak to nie oznacza, że Polska dostałaby więcej z prowizorium niż ze zwykłego budżetu. Co więcej, gdyby Unia ostatecznie zdecydowała się na rozbicie pakietu finansowego, to – wymagająca zgody 15 z 27 krajów Unii - zasada „pieniądze za praworządność” odnosiłaby się też do prowizorium.
Najpoważniejszym doraźnym skutkiem weta byłoby zablokowanie Funduszu Odbudowy, co - o czym już zaczyna się mówić w Brukseli - rodziłoby poważne ryzyko, że reszta Unii zacznie przekonstruowywać ten Fundusz tak, by nie obejmował Polski i Węgier (przykładowo formuła „eurostrefa plus”). O ile to prawnie niemożliwe co do zwykłego budżetu, to z Funduszem Odbudowy jak najbardziej. Wczesną wiosną pojawiały się w Polsce obawy, że dyskutowany wówczas Fundusz Odbudowy od początku będzie skrojony tylko dla strefy euro.
Rozporządzenie odstraszające
Pierwotna propozycja rozporządzenia „fundusze za praworządność” z 2018 r. została skrytykowana – co wytykają ministrowie Morawieckiego - przez służby prawne Rady UE. Obecny projekt uwzględnia ich wszystkie zastrzeżenia. Odnosi się do naruszeń praworządności (lub ich „poważnego” ryzyka), które mają „dostatecznie bezpośredni” wpływ na należyte zarządzanie funduszami UE i na interesy finansowe Unii. O ile głównym traktowym „mechanizmem praworządnościowym” pozostaje zatem art. 7, to również traktatowy wymóg ochrony budżetu UE przed systemowymi przekrętami jest podstawą dla nowego rozporządzenia „pieniądze za praworządność”.
Obecnie w Polsce z punktu widzenia Brukseli nie dzieje się nic nadzwyczajnego przy zarządzaniu funduszami, więc rozporządzenie jest raczej mało groźne dla Warszawy, lecz - jak ujmuje to jeden z naszych rozmówców w instytucjach UE – może mieć „funkcję odstraszającą” na przyszłość.
W centrum projektu jest „skuteczna kontrola sądowa przez niezależne sądy wobec działań lub zaniechań organów” zarządzających pieniędzmi z budżetu Unii oraz Funduszu Odbudowy - „w szczególności w kontekście procedur zamówień publicznych lub dotacji”.
Chodzi też o należyte „służby dochodzeniowe i prokuratorskie w związku z dochodzeniem i ściganiem nadużyć finansowych, w tym oszustw podatkowych, korupcji lub innych naruszeń prawa Unii związanych z unijnymi finansami”. Nie ma tu zatem – wbrew protestom części obozu rządowego - miejsca na „narzucanie homomałżeństw”, „uderzenie w tożsamość” czy zamach na suwerenność.
Decyzje Komisji Europejskiej o zawieszaniu wypłat wymagałyby zgody co najmniej 15 z 27 krajów. Dla Polski w nowym pakiecie finansowym przewidziano około 123 mld euro dotacji (w tym 27 mld z Funduszu Odbudowy). Ponadto Polska może liczyć na około 32 mld euro tanich pożyczek z Funduszu Odbudowy.
REDAKCJA POLECA