Kamil Durczok
Górnicze centrale związkowe to państwa w państwie. Nieusuwalne, niezagrożone, często oplatające branżę siecią własnych układów i biznesików.
Są wdzięcznym tłem. Użytecznym. Zwłaszcza w okolicach Barbórki i przed wyborami. Kolejni przebierańcy w mundurach przyjeżdżają pobujać się w Karczmie Piwnej, kolejni ważni wysiadają z rządowych mercedesów i maszerują na wyborczą mównicę. A górnicy, kolejny raz, uwierzą. No bo kto nie chce wierzyć w zaklęcia o pewnej robocie, czarnym złocie, zasobach na dziesięciolecia i dobru narodowym, jakim jest węgiel?
Są naiwni. Wierzą kolejnym macherom i hochsztaplerom, plotącym bzdury o węglu, co to będzie z nami jeszcze 200 lat.
Można się śmiać z górniczej naiwności. W końcu ciulali (po śląsku - oszukiwali) ich czerwoni, czarni, liberałowie a teraz PiS z Dudą na czele, więc sami sobie winni. Głosowali na ten nowy socjalizm Kaczyńskiego, to niech się teraz z nim bujają. Można rechotać, bo przecież to sami górnicy pękali z dumy, kiedy Tusk (który jedną nogą był już w Brukseli) obiecywał im w Katowicach więcej, niż chcieli. A potem zostawił problem bezradnej Ewie Kopacz.
Tylko co te szyderstwa zmienią? Czego dowodzą, prócz faktu, że potraktowali dane im słowo poważnie, choć po drugiej stronie mieli komediantów? Co wreszcie przyniosą, prócz kolejnej fali hejtu spadającego na Śląsk? I komentarzy o głupich „rylach”, „kretach” i „ciulach” głosujących na PiS.
Po Jerzym Markowskim, rządzącym węglem w czasach SLD, a potem tandemie Buzek-Steinhoff, nikt nie miał pomysłu co zrobić z górnictwem. Czy ktoś jeszcze pamięta, że ci dwaj panowie zwolnili z pracy - bez poważnych starć i rannych - prawie 300 tysięcy górników? To oni pokazali, że nie trzeba wojny a’la Margaret Thatcher. Że protestujących związkowców nie trzeba podsłuchiwać i wsadzać do więzień, jak w Anglii.
Tych, którzy przyszli po nich, trzeba nazwać dyletantami. I tak traktować.
Górnictwo w Polsce ma 3 problemy: związki zawodowe, nieudolną władzę i energetykę.
Górnicze centrale związkowe to państwa w państwie. Nieusuwalne, niezagrożone, często oplatające branżę siecią własnych układów i biznesików. A to sprzedadzą kopalniom jakiś sprzęt, a to prowadzą bar obok „gruby” (gruba to w języku śląskim kopalnia), a to pralnię czy sklep ze środkami czystości. Część związkowych bonzów znalazła nawet posady w SKOK-ach. Związkowcy wiedzą, że bez górników ich nie ma. Więc biją się o miejsca pracy, które są w istocie ich „być albo nie być”. To oni stoją pod drzwiami prezesów, wyszarpując kolejne podwyżki. Trzeba zresztą skrajnej głupoty (jak za PO), żeby wysyłać na negocjacje z nimi jajogłowych z ministerstwa, nie wiedząc, że związkowców w negocjacjach szkolą ich amerykańscy koledzy z AFL-CIO.
Drugi problem to władza. Nieodpowiedzialna i niekompetentna, bez względu na partyjne barwy. Pilnująca za wszelką cenę, by górnicy nie najechali Warszawy. Ta „wszelka cena” to kolejne miliardy, pakowane w nierentowne kopalnie, zamiast w nowe miejsca pracy. Kolejne tchórzliwe ekipy kupują sobie spokój za publiczne pieniądze. I są gotowe wyłożyć kolejne miliony, ledwie słysząc groźbę palenia opon na warszawskich ulicach. Nie ma planu, nie ma perspektywicznego bilansu energetycznego, nie wiemy skąd i za ile będziemy pozyskiwać energię w 2030. A co dopiero później.
Wreszcie energetyka. Nikt nie potrafi jasno powiedzieć: dlaczego górnictwo ledwie zipie, a paląca węglem w elektrowniach energetyka sypie ciężkimi pieniędzmi na bzdurne projekty typu polskie auto elektryczne??? Przecież górnicy nie kopią węgla, żeby palić nim w swoich piecach. Głównym odbiorcą jest energetyka. Coś tu chyba stoi na głowie, nie sądzicie? Najwyraźniej jednak łatwiej połączyć Orlen z Lotosem, mieszając w papierach i dowodząc, że to świetny biznes, niż zapanować nad rozpasaną energetyką i ledwo zipiącym górnictwem.
Czy teraz nieco mniej dziwicie się górnikom, omamionym kolejnymi bajeczkami władzy? Trzeba mieć nadzieję, że po tym, jak sparzyli się na PiS-e, wreszcie pójdą po rozum do głowy. I warto wierzyć, że sami rozliczą Sasina, Morawieckiego i Kaczyńskiego, którzy po 5 latach odkryli nagle, że mamy za dużo kopalń, zbyt drogi węgiel i za duże zatrudnienie. Jako Ślązak z krwi i kości daleki jestem od poczucia „śląskiej krzywdy”. Ale też mam dość szumu, awantur i kłótni, które od lat powinny być zamknięte.
Kamil Durczok