Roman Giertych
Znając braci Kaczyńskich, jestem też pewien, że Jarosław Kaczyński prędzej zaryzykowałby swoje życie, niż życie brata. Stąd przypisywanie mu nacisków na ryzykowne lądowanie jest moim zdaniem fałszem.
Jestem winien opinii publicznej przedstawienie najbardziej prawdopodobnej wersji tego, co zdarzyło się 10 lat temu w Smoleńsku.
Uważam, że po 10 latach prowadzenia, w imieniu rodziny oficera BOR, który tam zginął, sprawy karnej mam już dostateczną wiedzę, aby przedstawić ją, również po to, aby zamknąć usta szarlatanom, którzy żerują na niezakończonym śledztwie.
Wydaje mi się, że oprócz 10 lat prowadzenia sprawy do podsumowania upoważnia mnie również fakt, że znałem wiele ofiar i mogę wyobrazić sobie psychologiczne relacje zachodzące na pokładzie Tu-154.
Wielokrotnie podróżowałem służbowo tym samolotem. Pamiętam mój lot z jedną późniejszych ofiar - Aleksandrem Szczygło ówczesnym szefem MON. Pamiętam jak uczestniczyłem na pokładzie tego samego samolotu, co później rozbił się, we Mszy świętej nad Tatrami, którą odprawiał na stole salonki ksiądz podczas mojego lotu do Istambułu na spotkanie ministrów edukacji krajów Rady Europy.
Pamiętam również dramatyczne loty z 36 pułkiem specjalnym. Pewnego razu mieliśmy awaryjne lądowanie Jakiem-23 w Niemczech, gdyż skończyło się paliwo i lądowaliśmy na oparach paliwa na lotnisku wojskowym.
Innym razem nad Łodzią zapalił się klimatyzator i kabina była pełna dymu. Wreszcie wspominam dramatyczne wpadnięcie w burzę przez helikopter, gdy wracałem z Rzeszowa do Warszawy, gdy Sokołem rzucało w górę i dół tak, że wszyscy wisieli na pasach. I słowa, które po wylądowaniu powiedział do mnie pilot o mundurze całym mokrym od potu: "nie powinniśmy w taką pogodę lecieć". I moją odpowiedź: "dlaczego mi to Pan mówi w Warszawie, a nie w Rzeszowie?"
Piszę o tym wszystkim, gdyż osoba badająca tę katastrofę i nieposiadająca tych osobistych doświadczeń może nie mieć właściwej perspektywy.
Co wiemy o przyczynach katastrofy?
Od strony technicznej prawie wszystko. Raport rządowy w tej sprawie jest w pełni rzetelny, chociaż nie zawiera jednego elementu, który został odkryty później przez biegłych prokuratury (przedstawiam dane ujawnione już w mediach).
Tym elementem jest przypisanie do generała Błasika odczytywania przez niego danych z urządzeń pomiarowych o zbliżającej się ziemi oraz słów: "Zmieścisz się, śmiało".
Biegli przeanalizowali wszystkie głosy osób, które miały prawo być w kabinie i stwierdzili, że zarówno te dane, jak i słowa nie należą do żadnego członka załogi. Nadto stwierdzili, że nikt na pokładzie oprócz gen. Błasiaka nie posiadał wiedzy pozwalającej odczytywać dane z urządzeń pokładowych. I na tej podstawie przypisali te słowa do generała. Nie był on pijany. Taka teza nie ma potwierdzenia w zgromadzonym materiale. Nie ma również żadnych dowodów na rzekome naciski na niego ze strony Lecha Kaczyńskiego. Tym bardziej nie ma dowodów, aby te naciski spowodowała rozmowy braci Kaczyńskich: była ona jeszcze przed zamieszaniem związanym z podaniem pełnych danych pogodowych w Smoleńsku.
W moim przekonaniu gen. Błasik przejął kontrolę nad załogą z racji tej, że był ich zwierzchnikiem. Pilot oraz cała załoga nie potrafili się mu przeciwstawić. Uważam, że na postawę kapitana Arkadiusza Pietrasiuka mogła mieć wpływ sprawa karna, która rozpoczęła się z zawiadomienia Karola Karskiego za postawę załogi z lotu do Tibilisi, która odmówiła lądowania w stolicy Gruzji ze względu na toczące się tam walki.
Według ujawnionych informacji Pietrasiuk miał traumatyczne przeżyć przesłuchanie w prokuraturze w tej sprawie, gdyż poczuł się dotknięty zarzutem tchórzostwa.
Obecność gen. Błasiaka spowodowała, że załoga wbrew obowiązującym przepisom, wbrew ostrzeżeniom z wieży i z Jaka, który wylądował przed nimi, a nawet wbrew instynktowi zachowawczemu zdecydowała się lądować we mgle.
Czy mogło się to lądowanie udać?
Jedynie przy nieprawdopodobnym szczęściu i prawidłowym naprowadzaniu.
Niestety naprowadzanie ze strony wieży prowadzone na starym sprzęcie było nieprecyzyjne. Wieża mówiła, że są na ścieżce, a nie byli. To spowodowało, że za późno podjęto decyzję o powrocie na drugi krąg. Nie ma jednak żadnej wątpliwości, że piloci nie mieli prawa ryzykować schodzenia do lądowania w takich warunkach.
Dlaczego gen. Błasik swoją obecnością i słowami wspierał pilotów w łamaniu procedur?
Myślę, że chciał się popisać, albo bał się powiedzieć prawdę Prezydentowi, że nie dolecą na czas.
Dlaczego pilot lecący ze mną z Rzeszowa nie powiedział mi, że jest fatalna pogoda i możemy wpaść w burze (Sokoły nie posiadały radaru burzowego)?
Nie wiem, ale myślę, że się bał lub chciał się sprawdzić albo odczuwał presję ze strony swego szefostwa, aby zrealizować lot. Ale mnie się nikt nie pytał, czy chcę ryzykować. Tak samo myślę, że nikt nie pytał Kaczyńskiego.
Znając braci Kaczyńskich, jestem też pewien, że Jarosław Kaczyński prędzej zaryzykowałby swoje życie, niż życie brata. Stąd przypisywanie mu nacisków na ryzykowne lądowanie jest moim zdaniem fałszem.
Brawura gen. Błasika i chęć zaimponowania lądowaniem w trudnych warunkach oraz strach o posądzenie o tchórzostwo u kapitana Pietrasiuka. To przesądziło o katastrofie. Taka jest, być może najtrudniejsza, prawda o Smoleńsku.
Jeszcze słowo o podłych draniach, którzy na bólu rodzin robili karierę polityczną.
Przyczyną, dla której Antoni Macierewicz z uporem głosi tezę o zamachu jest jego osobiste tchórzostwo, które okazało się, gdy zamiast pójść na miejsce katastrofy i poczekać tam na przylot polskiej delegacji, to zjadł obiad i natychmiast uciekł do Polski.
Od momentu, w którym odczytano czarne skrzynki, których zapis jednoznacznie wskazuje, że nie było wybuchu przed okrzykami przerażenia załogi i pasażerów jest oczywiste, że żadnej bomby nie było. Nie ma też dowodów na inny rodzaj zamachu. Nie znaleziono też żadnych śladów technicznej niesprawności samolotu do momentu uderzenia w brzozę.
Odpoczywajcie Przyjaciele w pokoju. Niech dobry Bóg rozjaśni nad Wami swe oblicze.
Roman Giertych