Ludmiła Sawczuk była pracownicą jednej z rosyjskich fabryk trolli w Sankt Petersburgu. Była nie tylko trollem, ale i demaskatorską wtyczką.
Deutsche Welle: Czy zna Pani jednego z 13 Rosjan z tak zwanej fabryki trolli w Sankt Petersburgu, przeciwko którym w USA wniesione zostały akty oskarżenia, ponieważ rzekomo mieli oni m.in. przez media społecznościowe wywierać wpływ na amerykańską kampanię prezydencką w roku 2016?
Ludmiła Sawczuk: Zanim zaczęłam tam pracować, znałam trzy nazwiska: Prygoszin, Burczik i Bystrow (rzekomi czołowi pracownicy fabryki trolli – red). Media pisały o nich już w roku 2014. Jeżeli chodzi o innych z tych 13 oskarżonych, oglądałam ich profile na portalach społecznościowych. Są oni zaprzyjaźnieni z ludźmi, których spotkałam w fabryce trolli.
DW: Co to są za osoby, które w USA postawione zostały w stan oskarżenia?
LS: Sądzę że są to zupełnie zwyczajni pracownicy, jakich było wielu. Są to ludzie, którzy szybko zrobili karierę i realizowali program narzucony im od góry.
DW: Jak wygląda praca w takiej fabryce? Jakie są procedury?
LS: Kiedy ktoś przychodzi do pracy, na komputerze znajduje już przydzielone mu zadanie. Codziennie są nowe listy tematyczne, a Stany Zjednoczone są zawsze jednym z trzech lub pięciu top tematów. Kto ma zajmować się komentarzami w mediach lub na portalach społecznościowych, ten otrzymuje to zadanie ustnie.
"Dla zarobku"
DW: Ilu pracowników ma fabryka trolli?
LS: Nie wiem dokładnie, ale około 1000 osób. Jest to liczba podawana przez osoby, które pracowały tam jeszcze do niedawna. Jest jeszcze więcej takich fabryk. Firma na ulicy Sawuszkina jest najbardziej znana i teraz się nota bene przeprowadza. Trolle z Moskwy są mniej znani niż ci z Petersburga. Przypuszczalnie w Petersburgu działa największa fabryka; jest też szereg osób pracujących z domu.
DW: Co wie Pani o szeregowych pracownikach?
LS: To zazwyczaj młodzi ludzie, mniej więcej dwudziestoletni, którzy przyszli tam do pracy, żeby zarabiać pieniądze. Można tam stosunkowo dobrze zarobić, pracuje się przez dwa dni, a potem ma się dwa dni wolne. Pracują tam także ludzie z innych miast, a nawet z Ukrainy. W Petersburgu trzeba przyzwoicie zarabiać, żeby zapłacić chociażby za czynsz.
DW: W Stanach Zjednoczonych zarzuca się Rosjanom ingerencję w amerykańskie wybory, Czy jest to prawdopodobne czy jest to przesada.
LS: Nikt nie wie, jak duży był ich wpływ, i nie wiadomo, jak niektórzy Amerykanie zmieniali swoją decyzję, na kogo zagłosują. Ale bez wątpienia była taka ingerencja. Nawet jeżeli tylko jedna jedyna osoba napisała coś za pieniądze po angielsku amerykańskim użytkownikom na mediach społecznościowych, to już byłoby to próbą ingerencji. Nie mam wątpliwości, że amerykańskie oskarżenie jest słuszne. Oczywiście to nie było ani 13, ani 130 osób. Za nimi kryje się szeroko zakrojona działalność, która wciąż jeszcze ma miejsce. Sądzę, że przeciwko ludziom na tej liście jest dość materiału dowodowego, aby postawić je w stan oskarżenia.