Adam Mazguła
Upadek armii jest faktem i nie zmieni tego kolejna defilada. Zaufanie do przełożonego wśród podchorążych Akademii Wojsk Lądowych spada o 41 proc., szacunek do symboli narodowych o 35 proc., a lojalność wobec przełożonego o 25 proc.
Żołnierz ma prawo być dobrze dowodzonym, niezależnie od poprawności politycznej i typu rządzącej partii. Tymczasem w Wojsku Polskim, podstawowym kryterium awansu jest kościelny dewotyzm i lizusostwo PiS-władzy, a nie kompetencje i doświadczenie.
Pamiętamy wystąpienia Antoniego Macierewicza, który wielokrotnie powtarzał, że wojsko ma być przede wszystkim silne moralnie swoją chrześcijańską duchowością, ma być obrońcą chrześcijańskiej wiary...
Jedną z pierwszych decyzji jakie podjął jako minister, było odrzucenie zasad pragmatyki kadrowej, aby pozwolić kandydatom bez wykształcenia i niezbędnego doświadczenia obejmować najwyższe, ale i te pomniejsze stanowiska. Armia stała się zbiorowiskiem znajomych ministra, kacyków PiS-u i ich rodzin. Awansują ich zaufani żołnierze bez ograniczeń, po kilka stopni na raz. Do kariery powołuje się nawet kandydatów z cywila.
Tymczasem, wojsko służy do zapewnienia bezpieczeństwa całego narodu i w sytuacji bojowej, nie chce być więźniem ideologii.
Dowódca musi wykonać postawione zadanie bojowe ze swoimi żołnierzami. Oni stanowią jego siłę sprawczą, oręż i siłę. Aby jednak tak było, musi mieć autorytet, doświadczenie i zaufanie podwładnych. Żołnierz ma broń gotową do użycia i musi być pewny decyzji dowódcy, że wskaże mu odpowiednie cele i jednocześnie nie narazi go na niepotrzebne ryzyko utraty zdrowia i życia. W tym przypadku potrzebna jest wzajemna odpowiedzialność i troska o siebie na wzajem, znajomość swoich i podwładnego zdolności i możliwości, szczególnie w skrajnie niebezpiecznych warunkach.
Nie wyobrażam sobie dowódcy, a tacy obecnie służą w wojsku na wysokich stanowiskach, dla którego najważniejszą łącznością jest ta, ze swoim patronem partyjno-politycznym i kapelanem, a nie dowódcą wyższego szczebla.
Tymczasem, zaufanie do przełożonego wśród podchorążych Akademii Wojsk Lądowych spada o 41 proc., szacunek do symboli narodowych o 35 proc., a lojalność wobec przełożonego o 25 proc. – wynika z badań Agnieszki Taurogińskiej-Stich. Władze uczelni próbują zatuszować sprawę. Nakazują pracowniczce fałszowanie wyników badań naukowych, a gdy to się nie udaje, straszą ją "konsekwencjami prawnymi" i kontrwywiadem wojskowym. - Jak pani to ujawni, to będzie katastrofa – mówi jej przełożony.
Upadek armii jest faktem i nie zmieni tego kolejna defilada i konferencja prasowa, o współpracy z USA. Jeśli w Akademii Wojsk Lądowych, kadra naukowa namawia do fałszowania badań dla zadowolenia partyjnych kacyków, to upadek jest trwały, a takie zmiany znamy już w naszej historii. Widzą to oficerowie wolni od fobii A. Macierewicza i M. Błaszczaka, widzą to żołnierze i kandydaci do wojska, a już na pewno znają agentury potencjalnych przeciwników naszego państwa. Tylko ta przykra prawda nie trafia do aparatu agresji propagandowej PiS, bo jak to wytłumaczyć dumnemu narodowi, ciężko doświadczonemu przez wojny i niewolę?
Komu więc służą żołnierze, kto i na co wydaje publiczne pieniądze przeznaczone na nasze bezpieczeństwo i dlaczego go nie zapewnia?
Nasze państwo kłamstwem stoi i wojskowi naukowcy tam szukają swojego usprawiedliwienia na klęskę, jeszcze zanim doszło do jakiegokolwiek konfliktu zbrojnego.
Adam Mazguła
Dystrybutorem książki jest Ateneum.
Na terenie Wielkiej Brytanii książkę można kupić po złożeniu zamówienia TUTAJ >>> |