Grzechem pierworodnym Biedronia
było zerwanie (polityczne) z Barbarą Nowacką: projekt parytetowego przywództwa był bardzo dobry. Wiosna byłaby mniej gwiazdorska bardziej obywatelska i merytoryczna. Ale Anaszewicz był przeciw. Nie mógł przecież promować i Nowackiej i bliskiej mu Spurek.
Drugim grzechem
było totalne wyalienowanie szefa, który perorował w świetle błysków fleszy i spadającego confetti, a jego ludzie stali w cieniu bez głosu.
Gdy media chciały zaprosić kogoś z Wiosny, a Robert właśnie podróżował, nie zapraszano nikogo, bo nikt nie wiedział kto jeszcze jest w tej partii. Był moment gdy Anaszewicz (a za nim Biedroń, bo taka była kolejność) był przeciw priorytetowi praw kobiet, bo to "marginalizowało Roberta". Lepsze było rozsiewanie plotek o jego twardych rozmowach z Balcerowiczem. Gdy sondaże pokazywały inaczej, miejsce dla praw kobiet się znalazło.
To Anaszewicz podjął decyzję, by partia stała się wylęgarnią jednej gwiazdy: Biedronia i, doprawdy trudno było wśród spektakli go promujących zobaczyć kogokolwiek innego.
Prócz Biedronia Anaszewicz promował Spurek, która nigdy nie była aktywna ani w Kongresie Kobiet ani w działaniach bezpośrednio promujących prawa kobiet, jednak w ciągu kilku miesięcy kampanii stała się gwiazdą "od przemocy".
Zapytajcie jednak komu pomogła, a nie co napisała czy wygłosiła na wiecach. Przez lata proszona o wsparcie prawnicze, udział w aktywnościach organizacji pozarządowych twierdziła, że jest pracownikiem administracji publicznej i nic nie może, potem porzuciła biuro RPO, co jak sądzę było moralnym i politycznym skandalem, by zrobić karierę w partii jakby dla niej wymyślonej. To wspaniale, że kobiety stać na taki rodzaj agresywnej polityki nastawionej na własną karierę.
Biedroń był za mało samodzielny i wbrew wielu ostrzeżeniom poddańczo wpatrzony w swego doradcę. Straciliśmy na tym wszyscy.
Magdalena Środa