Prawie 25 tys. osób uczciło w piątek 2 marca w Bratysławie pamięć zamordowanego dziennikarza śledczego Jana Kuciakai jego narzeczonej Martiny Kusznírovej. Zostali zastrzeleni 25 lutego w domu Kuciaka we wsi Velká Maca, ok. 60 km na wschód od stolicy Słowacji Bratysławy. Ich zabójstwo wyglądało na egzekucję.
Kuciak od miesięcy badał powiązania między słowackimi politykami z otoczenia premiera Roberto Fico z włoską, a mówiąc ściślej kalabryjską, mafią Ndragheta. Pisał o tym na portalu Aktuality.sk. Najwidoczniej dowiedział się za dużo, co kosztowało życie jego samego i jego narzeczonej.
Wstrząśnięty prezydent Kiska
Jednym z pierwszych, którzy wystąpili na wiecu na Placu Wolności był prezydent Andrej Kiska. Jest on dziś na Słowacji największym autorytetem moralnym. Ten były przedsiębiorca i filantrop przeznacza co miesiąc swoje wynagrodzenie na inny cel dobroczynny. Kiska wielokrotnie apelował do czołowych polityków słowackich o większą odpowiedzialność i wrażliwość na nastroje i potrzeby społeczeństwa.
Tym razem Kiska ograniczył się do zapowiedzi, że chce pogrążyć się w cichej modlitwie. Zapalił świecę, postawił ją na trybunie, skłonił głowę i przez dłuższą chwilę zastygł w milczeniu. To samo uczynili wszyscy uczestnicy wiecu.
Po modlitwie Kiska stanął w pierwszym szeregu demonstrantów, słuchając kolejnych mówców. Byli nimi znani w całym kraju dziennikarze. Tacy jak Árpád Soltész, legenda słowackiego dziennikarstwa śledczego, który "za wsadzanie nosa w nie swoje sprawy" został już raz dotkliwie pobity i trafił do szpitala. Albo Beata Balogová, czy redaktor naczelna cenionej, niezależnej gazety "Sme" ("Jesteśmy").
Przemawiający świadomie unikali poruszania kwestii politycznych. Mówili raczej o roli dziennikarstwa w demokratycznym państwie prawa, wolności prasy, korupcji i nasilającej się przestępczości. Największe brawa dostał Martin M. Simecka z gazety "DenníkN", który ostro skrytykował słowackie koła rządowe i wyraził wątpliwość, czy śledztwo w sprawie Kuciaka doprowadzi do ujawnienia sprawców mordu i ich mocodawców.
Słowacja w stanie wyjątkowym
Słowacja jest zaszokowana, przerażona, ale jednocześnie do głębi oburzona. Grozi jej poważny kryzys państwowy. Ujawnione przez Kuciaka powiązania polityków z mafią świadczą o kryzysie słowackiej demokracji. Korupcja w kołach rządowych nikogo już nie dziwi, ale współpraca z mafią to delikt o zupełnie innym ciężarze gatunkowym.
Ludzi niepokoi zwłaszcza reakcja polityków na wysuwane przez dziennikarzy śledczych oskarżenia o korupcję. Premier Fico nazwał ich "dżihadystami", "chienami", "idiotami", oraz "antysłowackimi prostytutkami". Nie szczędził im także innych, jeszcze mocniejszych i bardziej wulgarnych epitetów.
Po zamordowaniu Kuciala z urzędu ustąpił minister kultura Marek Madaric, także oskarżany od dłuższego czasu o korupcję. Ustąpiła także para doradców premiera Fico - była modelka Maria Trosková i Viliam Jasan. Sam Fico natomiast, chociaż obiecuje niezależne i skuteczne śledztwo, oskarża opozycję i niezależne media o nadużywanie tej tragedii do "działań antyrządowych".
- W każdym innym kraju, po czymś takim z urzędu ustąpiłby albo minister spraw wewnętrznych, albo minister sprawiedliwości, przynajmniej ze względów moralnych - mówi kolega Kuciaka z portalu Aktuality.sk, Peter Habara. Jego zdaniem mordercy nigdy nie zostaną ujęci, a ich zleceniodawcy ujawnieni.
Tego samego zdania jest redaktor naczelna „Sme" Beata Balogová i Matús Kostolný, który stoi na czele dziennika „DenníkN". Oboje zwracają uwagę na znaczenie tego, co się stało. Na Słowacji nigdy jeszcze nie zamordowano niewygodnego dziennikarza.
- Teraz — powiedziała Balogová - okaże się, czy Słowacja pozostanie państwem demokratycznym, czy też skręci na drogę wiodącą w kierunku bandyckiego państwa mafijnego.