Szukaj w serwisie

×
4 marca 2020

Radek Wiśniewski: Do jadącej porannym pociągiem dziewczyny z klasy mundurowej

Radek Wiśniewski

Kiedy myśmy tak żałośnie to spierdolili, myślę sobie, żeśmy dopuścili do władzy staruchów, nekrofilów nienawidzących życia tak bardzo, że powtarzają jak mantrę, że nowe pokolenia Polaków i Polek, mają być gotowe oddać życie za Polskę

 

"[...] Boże pozwól bym potrafił
Gdy ojczyzna mnie zawoła
Zamiast piersi wypiąć dupę
Bo ta nafta nie jest moja"
(Jan Krzysztof Kelus, "Piosenka o Jacku Staszelisie")

O czym myślisz, kiedy tak maskujesz ziewanie w porannym pociągu dziewczyno z klasy mundurowej? Bo ja myślę o tym, kiedy to się stało modne, żeby dzieci do szkoły, gdzie powinny się uczyć, sklejać ten spaprany światy do kupy - zaczęto posyłać w mundurach. I czyj to był pomysł. Który zazdrosny o waszą, młodych ludzi witalność, zmysłowość wymyślił ten rewelacyjny patent.

Mundur w szkole. Ja pamiętam mundurki szkolne, ale to było co innego. Dzieci w mundurach nie pamiętam nawet za komuny. Owszem, przysposobienie obronne było, strzelaliśmy z rozkalibrowanych kbks-ów, rzucaliśmy skorupą granatu i jak ktoś podpadł peowcowi to biegał z gumowej pelerynie i masce przeciwgazowej dookoła boiska. Ale to była lekcja. Nikt nas na nią nie ubierał w mundury. A tutaj całe klasy w morro. Nawet torbę do szkoły widzę masz pod postacią wojskowego plecaczka taktycznego.

Kiedy myśmy tak żałośnie to spierdolili, myślę sobie, żeśmy dopuścili do władzy staruchów, nekrofilów nienawidzących życia tak bardzo, że powtarzają jak mantrę, że nowe pokolenia Polaków i Polek, mają być gotowe oddać życie za Polskę. Wiesz, generał George Patton, całkiem dobry dowódca, zupełna rzadkość wśród amerykańskich generałów, mówił, że to wielka bzdura. Że jego zadaniem jest żyć, po to żeby to wróg umierał za ojczyznę. Z jego rąk. A ty jesteś pełna życia, o którym jeszcze niewiele wiesz, chociaż wiele pewnie przeczuwasz. Bo to tak jest, że się w tym wieku przeczuwa. A w moim się już wie.

Na przykład wie się coś o nietrwałości ludzkiego ciała i że ta nietrwałość jest regułą, a nie wyjątkiem. Myślę o tym, że może się zdarzyć, że może rzeczywiście wybuchnąć wojna, bo coś tam komuś za bardzo będzie pasować, albo za bardzo nie pasować i to na jedno wychodzi. Tak poucza Stachura. I zamiast zawodowców, ktoś wpadnie na pomysł, że skoro mamy klasy mundurowe, a nie mamy chwilowo dosyć zawodowców od walki, to sformujemy legion imienia Siedzikówny albo innego Orlątka. Co tam, Ona mogła, będą mogły inne dziewczyny i chłopaki, bo wam tamci przykład dali. I wiesz, myślę, że zginąć dla Polski, to jeszcze pół biedy. No, nie ziewaj znowu przez nos młoda. Myślę do Ciebie, c'nie? Otóż chyba najgorsze co się da pomyśleć to wcale nie jest śmierć.

Najgorsze są lata kalectwa po krótkim bitewnym skurczu. Oglądałaś "Urodzony 4 lipca"? Nie pokazywali Ci? Obejrzyj sobie. Tam jest coś o tym. Jak żyć długie lata po jednym błędzie, który jest tak drobny, że nawet nie dałoby się o niego kogoś obwinić.

W "Cienkiej czerwonej linii" Jonesa z kolei jeden z bohaterów jest raniony granatem, który eksploduje mu pod dupą i urywa mu wszystko między nogami i kiedy umiera z upływu krwi, mówi - cytuje z pamięci - może to i lepiej i tak bym nie mógł się pieprzyć. Nie czytałaś? Nie widziałaś ekranizacji?

A gdzie indziej słyszałem relację chłopaka z czasów ostatniej wielkiej wojny, który opowiadał, że jego kolega nie zaciągnął bezpiecznika w erkaemie i jak stuknął kolbą o podłogę w jakimś holenderskim domu w Arnhem jesienią 1944 roku, to seria urwała mu głowę. Po prostu. Opowiadał do kamery BBC, że nie mówili tego rodzinie kolegi, żeby rodzina myślała, że zginął jak bohater. A on tylko nie przesunął bezpiecznika. Sam się zabił. Przez niechlujstwo.

Tego też wam nie pokazali na lekcjach wychowania patriotycznego i mundurowego? To pewnie nie powiedzieli wam też, że dużo częściej bywa się rannym, niż się ginie. W najlepszym razie pocisk wyrywa ci kawał mięsa przy ranie wylotowej i to nie jest rana, która się goi normalnie, bo po prostu brakuje mięsa. Poleciało z pociskiem. Nikt nie będzie szukał Twojego mięsa, żeby ci go wszyć. Tak już zostaje. Wiem, bo jeden stary człowiek, który dostał dwa postrzały w czasie wojny i kule wyszły mu przez plecy chciał się ze mną bardzo zaprzyjaźnić i opowiadał mi o tym, że był trafiony.

- Dotknij sobie - mówił - dotknij - i brał moją rękę i przykładał do białej, eleganckiej koszuli, z której zdjął marynarkę. - Nie bój się, nie zdejmę koszuli, dotknij sobie przez koszulę!

Wyobraź sobie, to było 50 czy 60 lat po wojnie, a on miał w plecach dalej dziurę. Zarośniętą czymś, jakąś skórą, ale tam, gdzie są mięśnie, kości była dziura. A przecież wojna to chaos niszczenia. To biały fosfor, który pali się na ludzkim ciele, póki się nie wypali, najczęściej do kości. To podmuch, który mógłby tobą rzucić o ścianę i strzaskać ci miednicę. Już nigdy byś nie mogła potem defilować przed kimś, kogo kochasz ustawiając jak uczą szkoły modelingu - stópka za stópką. Odłamek wreszcie mógłby ci uciąć niepudrowany nosek i nie byłoby czym zamaskować dziury ziejącej w środku twarzy okolonej blond świderkami. Opcji jest dużo więcej. Nie o wszystkich będę ci opowiadał, bo w ogóle nic ci nie opowiem. Tylko myślę.

Myślę, że owszem, moje starzejące się pokolenie strasznie musiało spierdolić swoją dziejową rolę, skoro poranne pociągi w obie strony pełne są dzieciaków jak ty, jadących do swoich mundurowych klas machać bagnetem, strzelać z kałacha.

Wojna jest dla dorosłych zawodowców dziecko. Czas, żeby rządzący tą krainą idioci od lewa do prawa w końcu to zrozumieli. Żadna Twoja wina. Moja wina. Bo jestem za słaby z podobnie myślącymi, żeby do tego doprowadzić. Jeżeli nie daj Boże dożyję czasów, w których tacy młodzi ludzie jak Ty polecą znowu z jakimiś butelkami czy dronami na dywizje pancerne, to muszę wyznać Ci ze smutkiem, nie tyle będę z was dumny, ile będę śmiertelnie wkurwiony na siebie, pokolenie swoje, moich rodziców. Właśnie za to, że nie potrafiliśmy stworzyć świata, w którym taki obłęd byłby niemożliwy. W którym heroiczne mity znalazłyby nowe zastosowanie, dawałby siłę, ale na płaszczyźnie, że nazwę to po imieniu - na podejmowanie wyzwań ponadplemiennych.

Tym bardziej myślę o tym ze złością, że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa z niedomagającym wzrokiem, siwymi włosami w brodzie, nadwagą, cukrzycą i cholera wie czym jeszcze - zajmę raczej miejsce na furmance w kolumnach uchodźców. Może nawet ktoś mnie pobije na granicy albo będzie do mnie strzelał, bo inny kraj nie będzie chciał bardzo uchodźców u siebie. I nie będę miał nic na swoją obronę. A w dach mojego domu pierdolnie rakieta z "Grada", bez trudu przebije dwa stropy i wybuchnie w garażu. Wszystkie zbierane przez dziesiątki lat książki, notatki, publikacje, numery autorskie czasopism literackich, artystyczno-społecznych w pizdu polecą w strzępach w powietrze i w błoto. Będziemy raczej się martwili czy brać wiadro, garnki czy ciepłe koce, a nie że książki płoną.

Ale być może przeżyjemy, być może ktoś jeszcze pozwoli mi pisać, bo tyle potrafię. Ale co z wami, absolwentami i absolwentkami mundurowych klas pospolitego ruszenia?

Zdejmij to morro dziecko, noś sukienki kwietne, wiosna niebawem, skąd wiesz ile wiosen ciebie czeka? Znajdź kogoś kogo pokochasz swoim dziewczęcym sercem i róbcie razem wszystko co wam ta miłość i młodość podpowie, podszepnie.

Tak, staruchy, które już nie mogą i zawsze z zawiścią patrzą na młodość i miłość będą wykrzywiać swoje na poły bezzębne szczęki, że niemoralność i zepsucie, ale nie zwracaj na to uwagi. Oni tak robią, od kiedy istnieje cywilizacja, od jakichś sześciu tysięcy lat. O zepsuciu moralności i obyczaju wśród młodzieży pisali już starożytnej Babilonii, nie wspomnę o młodszych wytworach ludzkiej kultury. Tylko Gilgamesz był względnie szczery. Sześć tysięcy lat zawiści staruchów o to, że już nie mogą, że może nigdy nie mogli, a jak mogą, to już to nie jest takie ładne, jak kiedy to robią młodzi ludzie.

No bo kiedy to ma być piękne? Po pięćdziesiątce? To jest teraz.

Że co, że jestem niespójny, bo piszę o Tamtych, którzy ginęli w wieku kilkunastu lat tu i tam za wolność nasza i waszą? Że daję głos niecichnącemu szlochowi w nocy, którego nikt nie słyszy?

Wiesz, wydaje mi się, że oni nie ginęli po to, żebyś Ty i Twoi koledzy, koleżanki szykowali się znowu do umierania.

Mam niejasne przeczucie, chociaż żadnej pewności - że walczyli i ginęli mając nadzieję, że Ty będziesz mogła po prostu zajmować się życiem. Kochać chłopaka, czy inną dziewczynę, wszystko jedno. Miłość to miłość.

I że po prostu będziesz szczęśliwa.

Być szczęśliwym to moralny obowiązek, wobec tamtych.

Radek Wiśniewski

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Exit mobile version

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję