Szukaj w serwisie

×
26 stycznia 2019

Ryszard Petru: Nie wierzę, że politycy PiS sami się opamiętają

Ryszard Petru

PiS to partia cyniczna i bezwzględna, organizująca nienawiść w sposób przemyślany, wyrachowany, jako skuteczny sposób na zdobycie i utrzymanie władzy

Po tragedii w Gdańsku jedność opozycji to już nie tylko potrzeba. To konieczność. Dla przyszłości kraju jest zupełnie niezbędna.

Tragiczna śmierć Pawła Adamowicza zmieni polską politykę. Wrażenie jakie wywarła na milionach Polaków to tylko część reakcji. Media skupiły się na reakcji ludzi zgromadzonych na ulicach Gdańska i Warszawy podczas uroczystości pogrzebowych i marszu milczenia. I słusznie. Bo w momencie tak głębokiego poruszenia było to potrzebne. Ale dla przyszłości polskiej polityki jeszcze ważniejsza jest reakcja polityków.

PiS w pierwszym momencie przestraszył się tej śmierci. Ale nie z ludzkiego, humanitarnego odruchu przerażenia okropnością tego co się stało, tylko z obawy przed reakcją społeczeństwa na wszystkie podłości, których ta partia dopuściła się w ciągu ostatnich trzech lat. Widziałem reakcję polityków PiS z bliska. W oczach mieli strach przed konsekwencjami. To był ten moment, kiedy przestraszyli się, że się doigrali. Już nie było tej charakterystycznej buty, prostackiej pewności siebie, ani wyzywającego zachowania. Był strach, że teraz Polacy wymierzą im sprawiedliwość za lata nienawiści, upokorzeń i szczucia.

Przecież politycy PiS dobrze wiedzą skąd wzięła się nagonka na Pawła Adamowicza. Wiedzą, na czyje zlecenie Telewizja Polska w samym tylko 2018 roku nadała około stu audycji szkalujących Adamowicza.

Nie wierzę, że politycy PiS sami się opamiętają. Znam ich. To partia cyniczna i bezwzględna, organizująca nienawiść w sposób przemyślany, wyrachowany, jako skuteczny sposób na zdobycie i utrzymanie władzy. Chwilowo, jak przed każdymi wyborami, będą udawać zgodnych, ale to tylko maska. Pojednania nie będzie.

Dlatego teraz jest chwila, kiedy system organizowanej nienawiści albo zostanie zahamowany przez społeczeństwo i przez opozycję, albo politycy PiS, widząc, że nawet po takiej tragedii nadal wygrywają, odetchną z ulgą i dojdą do wniosku, że jednak opłacało się organizować i podsycać nienawiść. Że kary nie ma.

Jeżeli nawet po tragicznej śmierci Pawła Adamowicza nie ma żadnej kary dla Jacka Kurskiego, Zbigniewa Ziobry i Joachima Brudzińskiego, to w oczach działaczy PiS oznacza, że nie ma kary w ogóle. Że wszystko można, bo konsekwencji i tak nie będzie.

Jeżeli po tym, co się stało, Prawo i Sprawiedliwość wygra wybory, to będzie oznaczało, że organizowanie nienawiści nie tylko nie przynosi negatywnych konsekwencji, lecz wręcz odwrotnie: jest politycznie OPŁACALNE. I to w sposób trwały, a nie jednorazowy. Że jest dla PiS doskonałą inwestycją, z dużą stopą zwrotu. Oraz - i to jest chyba najważniejsze i najgorsze - że w system nienawiści trzeba inwestować jeszcze więcej niż dotychczas.

Jeżeli PiS znowu wygra wybory, tym razem po tej dramatycznej, tragicznej śmierci, to da to tej partii poczucie niezwykłej siły, jaką daje bezkarność. Ogromnej siły i pewności siebie.

Można sobie tylko wyobrażać, do czego się posuną politycy PiS, jeżeli im się to uda. Zrobią wszystko to, co chcieli osiągnąć w pierwszej kadencji, ale im się nie udało, albo nie zdążyli. Rozpętanie następnej fali nienawiści do jakichś kolejnych grup społecznych wydaje się pewne, ale tym razem już z pokazowymi aresztowaniami. Bardzo prawdopodobne są zmiany ustrojowe, wprowadzane legalnie, albo - jeśli to okaże się niezbędne - w sposób niezgodny z prawem. Ale najpoważniejszym ryzykiem jest Polexit, który będzie oznaczał trwałe wyjęcie Polski z politycznego i cywilizacyjnego kręgu zachodnioeuropejskiego. Polexit, choć dziś wydaje się mało prawdopodobny, a PiS zaprzecza jakoby kiedykolwiek o nim myślał, wydaje się całkiem realny. Każdy wie, co oznacza kierowanie do Trybunału Konstytucyjnego wniosku o zgodność europejskiego Traktatu z polską konstytucją, wmawianie Polakom, że Unia się wali, wynoszenie flag unijnych z pomieszczeń rządowych, zrzucanie na Unię wszelkich swych niepowodzeń, otwarty konflikt w sprawie niezależności wymiaru sprawiedliwości, nie wspominając o posłance Pawłowicz, nazywającej flagę Unii szmatą - wszystkie te działania to podążanie drogą brytyjską - zohydzanie Unii i powolne oddalanie się od niej, aż do jej opuszczenia.

Dlatego uważam, że pokonanie PiS w nadchodzących wyborach do Sejmu jest sprawą wagi najwyższej. To nie będą po prostu zwykłe, kolejne wybory, tylko rozstrzygnięcie losów Polski na dziesięciolecia.


Przed nami najważniejszy rok w dziejach III Rzeczypospolitej!

Jeżeli PiS wygra te wybory, to wcześniej czy później Polska wyjdzie z Unii Europejskiej, ustrój państwa zostanie tak zmieniony, że partie, które reprezentujemy już na zawsze pozostaną tylko dekoracją, tak jak w Rosji.

Wybory samorządowe pokazały siłę wielkich miast, ale jednocześnie siłę PiS w tzw. Polsce powiatowej.

Co prawda w metropoliach opozycja znokautowała PiS, ale to słaba pociecha, bo wygrana PiS w całej pozostałej części kraju oznacza, że w wyborach do Sejmu znowu wygra PiS. Czyli będziemy mieli kolejne 4 lata rządów zła.

Inna niż w wyborach parlamentarnych metoda liczenia głosów w wyborach do Parlamentu Europejskiego tworzy realną pokusę samodzielnego startu dla mniejszych ugrupowań. Unia Wolności po przegranej w wyborach do Sejmu na poziomie 3.2% w 2001, trzy lata później wprowadziła do PE 4 europarlamentarzystów, uzyskując 7.3% poparcia. Podobnie w ostatnich eurowyborach: niewielka partia Janusza Korwin-Mikke wprowadziła 4 europarlamentarzystów uzyskując 7% poparcia. Nie wspominając o SLD i PSL, które uzyskały odpowiednio 9,5% i 6,8% głosów. Start samodzielny do PE jest dużą pokusą - zachowuje się samodzielność, przekaz, uczestniczy w kampanii wyborczej do PE jako preludium do parlamentu polskiego, a to czy do PE wprowadzi się 4, 3 czy 2 parlamentarzystów nie jest już tak istotne dla partyjnej centrali. Przed taką pokusą stoi PSL. Stoją też inni.

Przed takim dylematem stoi też Platforma. PO bowiem może ulec pokusie wytworzenia duopolu w wyborach do PE, podziału na PiS i anty PiS, po to aby na wybory do polskiego parlamentu mieć znacznie lepszą pozycję negocjacyjną z mniejszymi partiami, lub też w ogóle pozbyć się mniejszych konkurentów. Nie chcę wtrącać w strategię obcej partii. Każdy ma prawo do własnej strategii. Ale trzeba pamiętać, że główna, najważniejsza dla Polski bitwa rozegrana zostanie jesienią tego roku i że na jej wynik ważny wpływ będzie mieć efekt fali. Tak jak jesienią 2015 PiS wygrał na fali wiosennego zwycięstwa Andrzeja Dudy, tak teraz jesienne wybory do Sejmu wygra prawdopodobnie ta partia, która 26 maja wygra wybory do Parlamentu Europejskiego. Jeżeli opozycja pójdzie podzielona do eurowyborów, to nawet gdyby poszczególne partie nieźle wypadły, to wciąż PiS będzie robił wrażenie hegemona i na tym wrażeniu zajedzie do Sejmu następnej kadencji.

Dlatego wybory do Parlamentu Europejskiego, które odbędą się 26 maja tego roku, są tak ważne. Jeżeli opozycja je przegapi, zajęta dalszym rozpychaniem się na scenie politycznej, to jesienne wybory do Sejmu też przegra. Prowadząc codzienną działalność polityczną należy pamiętać, że lepiej stracić jedną jedynkę na liście wyborczej, niż stracić wolność.

Ryszard Petru



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Exit mobile version

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję