Szukaj w serwisie

×
6 kwietnia 2019

Rafał Sulikowski: Religioholizm? Uwagi o uzależnieniu od praktyk religijnych

Rafał Sulikowski

Jeśli czujesz, że czytałeś/czytałaś o sobie, nie martw się. Piszący te słowa był uzależniony od religii przez wiele lat. I mimo to udało mu się prawie całkowicie odstawić religię, choć nie było to łatwe

Niemal wszyscy obecnie żyjący Polacy przeszli przez nauczanie religii, czyli katechizację. Starsze roczniki pamiętają jeszcze atmosferę przykościelnych salek, w których wieczorami odbywały się “lekcje religii”. Zakładały, że religii trzeba się uczyć - bez katechizacji chodzenie do kościoła nie przyniosłoby efektu. Młodsi mają religię w szkole - jest traktowana jak “normalny” przedmiot, wystawiane są oceny, są sprawdziany i klasówki.

Przeważająca część niegdyś katechizowanych ma niedobre skojarzenia z religią. Oto małe dzieci prowadzi się do kościoła, pokazuje krzyż, który jest zawsze symbolem śmierci, cierpienia, a więc zła, a nie jak chcieliby nowocześni teologowie - życia wiecznego czy zbawienia.

Tezą tego artykułu jest to, czy od religii można się uzależnić? Jeśli tak, jakie są objawy takiego uzależnienia? I jak sobie z tym uzależnieniem poradzić?

Nie dziwmy się, że istnieją ludzie dosłownie zniszczeni przez religię i to nie w sensie, w jakim mówi się o szkodliwości religii - molestowaniu, pedofilii, hamowaniu badań naukowych. Lecz w sensie bardziej egzystencjalnym - religia faktycznie może być i bywa “opium”. Złowrogim, bo darmowym, w dowolnej ilości.

O ile dawniej zasadniczo ludzie chodzili do kościoła w niedzielę, to obecnie wielu z nich to nie wystarcza. Są ludzie, w co trudno uwierzyć, świeccy, którzy są w kościele codziennie. Modlą się długo, odprawiają rytuały, spowiadają się co tydzień, a nawet częściej. Niektórzy wymagają hospitalizacji psychiatrycznej.

Religia może stać się złudnym balsamem na ból życia. Może być narkotykiem, który obiecuje sztuczne raje, powodzenie tu i przede wszystkim “na tamtym świecie”. Wspólnoty charyzmatyków, czyli ludzi rzekomo obdarzonych niezwykłymi charyzmatami - mówi się, że niektórzy mają charyzmat uzdrawiania, a nawet wskrzeszania zmarłych! - to bardzo niebezpieczne zjawisko, nie do końca kontrolowane przez hierarchię.

Jeśli można ostatecznie zrozumieć potrzebę ludzi zwyczajnie wierzących, to u charyzmatyków jest myślenie sekciarskie: angażuj się coraz bardziej we wspólnotę, cały czas wolny spędzaj we wspólnocie, rzuć pracę, bo taka “jest wola Boża”, przyprowadź kolejnych wiernych, przychodź codziennie, uczestnicz w zjazdach, rekolekcjach.

Stopniowo złowiony wierny, najczęściej o słabej psychice, z silną potrzebą przynależności i mocną potrzebą “udowodnienia” istnienia Boga dla siebie, a potem opowiedzenia tego “dowodu” całemu światu - staje się całkowicie zależny od wspólnoty. Zaniedbuje rodzinę, zaniedbuje naukę i pracę zawodową - wspólnota najczęściej jest bardzo przeciwna świeckiej nauce, a nawet medycynie akademickiej, a także “rozeznaje” wolę Bożą w stosunku do tego, gdzie ma wierny pracować, z kim się związać, co czytać, a nawet co myśleć. Najczęściej działają tu nieświadomie kopiowane mechanizmy sekciarskie - tylko tu znajdziesz uzdrowienie, tylko u nas jest wola Boża, tu cię “Pan postawił”, rzuć studia - to “nauki bezbożne”.

Charakterystyczne jest to negatywne nastawienie do wszystkiego, co nie jest związane z religią, co “światowe”, a więc nauki ścisłe, bo rzekomo są “ateistyczne”, a więc medycyna, bo “kawałkuje człowieka” i stanowi jawną konkurencję dla “Pana” i prawie wszystko, co nowoczesne, a więc biznes, psychologia pozytywna, coaching i mnóstwo innych “wielkomiejskich” spraw.

Piszący te słowa pamięta, jak manipulowano we wspólnocie: każdy otrzymywał “słowo poznania”, skierowane prosto do niego, najczęściej były to jakieś osobiste, ale całkowicie sfałszowane sprawy, rzadziej - “słowo o uzdrowieniu”. I, mimo że nie wszystko daje się wyjaśnić w życiu racjonalnie - tak naiwnym nie należy też być - to jednak stopień emocjonalności, a nawet irracjonalności we wspólnotach charyzmatycznych bywa naprawdę nieproporcjonalnie duży do porządnego, logicznego myślenia, jakie tylko gwarantuje sukces w życiu osobistym i zawodowym, a być może nawet w tym, co nazywamy “życiem duchowym”.

Wspólnota także zna “odpowiedzi” na wszystkie pytania. Nie ma potrzeby samodzielnego dociekania, czy to jest prawda, a już najmniej mile widziane jest stawianie pytań “meta”, czyli o samej wspólnocie. Działają tu pewne nieświadome mechanizmy grupowe, dominacja opinii większościowych, grupowe tabu i inne.

Jakie są oznaki “odlotu religijnego”? Takie jak zażywania narkotyków. Początkowo nowo nawrócony jest pełen zapału, entuzjazmu i nadziei, że znalazł wreszcie spokój, radość i szczęście. Już wie, jak jest naprawdę, zna tajemnicę, jest pewny istnienia Boga i swego z nim kontaktu, o czym chce wszystkim powiedzieć i to natychmiast. Oto teraz zna swoje powołanie. Już nie będzie błądził, a wszelkie skomplikowane pytania i problemy same się rozwiążą. Tu wreszcie spotkał prawdziwych przyjaciół, więcej - braci i siostry. Tu znalazł akceptację, poparcie, swoje miejsce we wspólnocie i świecie.

Spotkania modlitewne, podkręcane ostrą grą gitar akustycznych, a czasem małej niemal orkiestry, dają mu kopa i energię na następny dzień. Początkowo przychodzi na spotkania pełen optymizmu i rzeczywiście - wychodzi naładowany pozytywną energią.

Taki stan może trwać krócej lub dłużej, po pewnym czasie przychodzi jednak “rachunek”. Już nie wystarcza raz na tydzień, aby mieć zapas energii i mocy. Trzeba szukać drugiej wspólnoty, potem trzeciej i tak dalej. Rozpoczyna się poszukiwanie, czyli “churching” - od kościoła do kościoła.

Kolejnym etapem jest niejasny niepokój, poczucie, że już nie jest tak świeżo, tak dziewiczo, tak niewinnie. Wreszcie przychodzi znużenie i wypalenie, a zwiększanie dawek religijności nie jest już możliwe - chory, bo to jest już chorobliwe, większość dnia spędza w kościele, a jego myśli obracają się obsesyjnie jedynie wokół spraw religijnych. Chory wyrzuca wszystkie “bezbożne” książki, czyta tylko religijne i to nie wszystkie, tylko te ulubione, polecone, albo z adnotacją “imprimatur”. Zaczyna się ‘kara za przyjemność” - jak po każdym przedawkowaniu, tak i teraz pojawia się drażliwość, depresja i niepokój. Kolejne rozczarowanie i kolejne s posoby radzenia sobie.

Jakie są objawy z odstawienia narkotycznej religii? Takie same prawie jak odstawienie każdego środka czy czynności, dającej przyjemność czy odprężenie.

Kiedy chory zda sobie, czasem przy pomocy terapeuty, jeśli uzależnienie zbiega się z jakimś problemem psychologicznym, że jest uzależniony, otwiera się droga do wolności. Jednak zawsze ta droga jest trudna. Może podczas odstawienia religii pojawić się szereg objawów, jak niepokój (robię coś złego, wspólnota mnie wykluczy), depresja (jak znaleźć sens poza religią), drażliwość, bezsenność, gonitwa myśli i wiele innych. Niepokój jest jednak najczęściej. Chory obawia się, często słusznie, reakcji czy to wspólnoty, czy rodziny, jeśli uzależnienie ma charakter strukturalny, czy znajomych albo “najlepszych” przyjaciół.

Najczęściej odejście ze wspólnoty albo apostazja interpretowane są jako “zdrada” - zdrada Kościoła, zdrada Boga, zaprzedanie się diabłu, dezercja, dyshonor, sprawienie komuś (np. matce) zawodu, wejście czy zejście na “złą drogę”, omamienie itd.

Chory też może przejmować te interpretacje i być przekonanym na przykład bardzo często, że za odejście z Kościoła, zerwanie z religią coś mu grozi, czy to wieczne potępienie, czy “kary doczesne”, jak groźna choroba jako kara od Boga, czy też śmierć kogoś bliskiego (“przeze mnie umarła, to moja wina”), albo inne nieszczęście.

W naszym kontekście kulturowym jednak najczęściej oczekiwaną przez Kościół, jak i wiernych odstawiających religię karą bywa “pośmiertne potępienie”, choć bliżej nie precyzuje się już - jak dawniej - jakie to męczarnie czekają tych, co postanowili wziąć życie we własne ręce i pójść swoją drogą. Pamiętajmy jedno - religia bywa pomocna w określonych racjonalnie dawkach, ale jak każdy czynnik poprawiający nastrój, po pewnym czasie może uzależniać.

Mało ten temat jest opracowany, stąd siłą rzeczy wiele tu zawarłem skrótów i nieścisłości. Oczywiście, uzależnienie religijne jako behawioralne (jak pracoholizm, zakupoholizm, siecioholizm) nie jest tak niszczące fizycznie, jak uzależnienie substancjalne, ale również na dłuższą metę niszczące psychicznie, odrywające od autentycznych zainteresowań, zabierające resztki czasu wolnego, którego jest coraz mniej. Nie jest prawda, że nie można wyjść z tego uzależnienia, podobnie jak z każdego innego. Wymaga to jednak odwagi i wsparcia otoczenia.

Problem komplikuje się, gdy mamy do czynienia z sektami religijnymi poza kościelnymi. Tam dochodzą jeszcze kwestie łamania prawa, zabór mienia czy groźne “pranie mózgu”.

Najczęściej porywy religijne z czasem same ustępują, a chorzy wracają do zdrowia, chyba że dodatkowo zmagają się z jakąś chorobą psychologiczną. Niemniej postępująca sekularyzacja z czasem zjawisko uzależnienia religijnego wyrówna i odeśle do lamusa.

Jeśli czujesz, że czytałeś/czytałaś o sobie, nie martw się. Piszący te słowa był uzależniony od religii przez wiele lat. I mimo to udało mu się prawie całkowicie odstawić religię, choć nie było to łatwe.

Najczulszym sprawdzianem są relacje oraz powrót do istotnych zainteresowań życiowych, nauka, praca, czas wolny, twórczość. Dlatego, mimo że groźne niekiedy, uzależnienie od praktyk religijnych bardzo często samo mija z czasem, zmniejsza się, przestaje mieć znaczenie. A wtedy otwierają się zupełnie nowe horyzonty.

Rafał Sulikowski

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Exit mobile version

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję