Rafał Sulikowski
Typowy Kowalski, który głosuje na prawicę, święcie wierzy, że biskupi, którzy agitują za prawicą, mają świętą rację, bo tak go nauczono. Święcie wierzy w stworzenie, a nie ewolucję - bo tak go uczono.
Nadal będę upierał się, że w polityce chodzi nie o same tylko projekty, programy wyborcze, skok na stołki i kasę i tak dalej. Uznaję, że chodzi o “coś więcej”, że problem ma głębsze podłoże niż tylko społeczno-środowiskowe, o czym tu często piszemy.
Zabawmy się więc przez chwilę w psychoanalityka i połóżmy przeciętnego, statystycznego prawicowca na przysłowiową kozetkę. Co usłyszymy, a czego nigdy nie usłyszymy? Zapraszam do krótkiej analizy.
Kiedy psychoanalityk zapytałby przeciętnego wyznawcę prawicy, jak wspomina swoje dzieciństwo, mógłby usłyszeć, że ojciec był bardzo surowy, a jednocześnie patriarchalnie nieobecny i niedostępny, za to matka była za bardzo opiekuńcza i nadobecna. Mógłby usłyszeć, że za dobre czyny pacjent nie był nagradzany, za to za “wyskoki” był karany nadmiernie. Drążąc dalej, usłyszałby, że rodzice byli bardzo religijni, ojciec rano wyśpiewywał godzinki, a matka często siadała z różańcem w ręce i modliła się o zwycięstwo “świętej Matki Kościoła”.
Kiedy psychoanalityk zapytałby o pożycie rodziców, okazałoby się, że hołdowali oni tradycyjnemu podejściu do seksu, który należało uprawiać z myślą o potomstwie i jak najrzadziej, żeby “nie rozbudzać demona seksu”.
Lęki seksualne matki pacjent wymieniłby, dziwiąc się, że wyssał je z mlekiem, a twarde, patriarchalne podejście ojca do spraw ziemskich - “był przesadnie uczciwy” - pomagało mu mieć nabożny szacunek do pracy i do prywatnej własności. Takie samo podejście miała zresztą matka, która mówiła, że “Pan Bóg dał człowiekowi ręce, aby sam zarobił na utrzymanie”, a kto “nie pracuje, niech też nie je”.
Następnie dowiedzielibyśmy się, że rodzice w ogóle nie umieli się relaksować, ani wyjść na prywatkę czy zabawę, które kojarzyły im się z karnawałem, a ten - pod wpływem lektur pobożnych książek - z grzechem, przede wszystkim “tym grzechem”. Jakim? Tym - powiedziałby jasno pacjent, a następnie opowiedziałby, jak co tydzień był prowadzony do kościoła, a w każdy “pierwszy piątek” do spowiedzi. “Księża uczyli nas, że sfera seksu to brud i plugastwo" - mógłby ciągnąć monolog adept prawicy i “to mi zostało”. Okazałoby się też, że pacjent albo z trudem znalazł partnerkę życiową, z którą wziął rzecz jasna “ślub, bo bez ślubu to grzech”, albo nie znalazł, bo “matka przeganiała wszystkie”. Zazdrosna jest miłość Pana, znaczy się matki - ten znaczący lapsus wymknąłby się niejako przypadkiem, ale że w psychoanalizie przypadków nie ma, więc terapeuta mógłby w tym momencie postawić sprawę na ostrzu noża i zapytać, jakie życie erotyczne prowadzi pacjent. W zależności od stanu cywilnego odpowiedziałby, że “robię to sam, ale bardzo tego żałuję, spowiadam i postanawiam mocno się poprawić i już nigdy tego nie zrobić”, albo “nie śpimy z żoną, bo nie stać nas na więcej niż dwójkę dzieci, a ona boi się wpadki”. “Dlaczego nie stosujecie środków zapobiegawczych?” - dociskałby analityk, lecz odpowiedź byłaby już gotowa: “Bo nam nie wolno”. I tu zapadłoby znaczące, ciężkie milczenie, a wreszcie terapeuta zacząłby z nieco innej beczki.
Życie przeciętnego prawicowca jest ciężkie. Zewsząd czyha zło, które ma różne imię w różnych kręgach kulturowych.
To, co robią panowie Terlikowski i Ziemkiewicz, to wprowadzanie średniowiecznego światopoglądu opartego na teocentryzmie do nowoczesnej polityki. Tak naprawdę chodzi o zniszczenie autonomii rzeczy świeckich, o to, żeby wrócić do sakralnego węzła sojuszu tronu z ołtarzem ponad nowożytną separacją spraw metafizycznych i ziemskich.
Typowy Kowalski, który głosuje na prawicę, święcie wierzy, że biskupi, którzy agitują za prawicą, mają świętą rację, bo tak go nauczono. Święcie wierzy w stworzenie, a nie ewolucję - bo tak go uczono. Kowalski ma autorytety, ale jest krytyczny wobec mitycznego “salonu”, bo nauczono go, że III RP to “mafijno-biznesowy układ”. Czyta prawicowe tygodniki, bo tam “piszą świętą prawdę”. Jest za Polską heteroseksualną, białą, z silną figurą ojca, jednolitą kulturowo, a lista lektur z konieczności jest okrojona. No bo co prawda indeksu już nie ma, ale wewnętrzna “prawość” nakazuje większość “świeckiej literatury” wyrzucić na makulaturę. Ale Biblii też nie czyta - tym razem z szacunku do świętych pism. Życie toczy się między pracą, zazwyczaj etatową, bo Kowalski nie zakłada biznesu, gdyż nauczono go, że “bogaci to złodzieje” - a kościołem i domem. Ale w domu panuje nuda, jak to w rodzinach prawicowych, gdzie jedynym tematem są okropni “lewacy”, którzy zaprowadzają nowy porządek świata, gdzie nie “będzie miejsca dla Boga”, w domyśle - władzy biskupów. Oczywiście prawa człowieka - nie. Prawa zwierząt i ochrona przyrody - nie. Pachnie lewactwem za bardzo. Prawa kobiet - no nie! Macice nie są własnością kobiet, tylko Kościoła, który decyduje, kto z kim ma być i ile ma mieć dzieci. Edukacja? Tak, ale jeśli na biologii nie będzie teorii ewolucji, tej wszawej i plugawej hipotezy, pysznej i mającej czelność łączyć człowieka z resztą przyrody. Kino? Tylko filmy typu “Pasja” i ewentualnie jakiś dokument, który dowodzi, że to Kościół katolicki we wszystkim ma rację. Teatr? Nie - aktorzy prowadzą rozwiązłe życie. Biznes? Broń cię Panie Boże - biznes to złodziejstwo. Uczciwi ludzie - pojęcie uczciwości i biegunowo przeciwne pojęcie “zdrady” są na pierwszym miejscu w prawicowym słowniku - pracują na skromnym etacie, zarabiają tyle, żeby starczyło do pierwszego i nie myślą o żadnych “uniwersytetach”, ani “biznesach”. Prawa niepełnosprawnych - nie, szczególnie tych “psycholi”, którzy zachorowali, bo się “źle prowadzili”.
Smutne jest życie prawicowca. Przyklejony uśmiech, udawanie, że się jest szczęśliwym, to charakterystyczne smutne, jezusowe, a zarazem pełne jakiejś litości i jednocześnie cichego wyrzutu w stosunku do “upośledzonych lewaków” spojrzenie z okładek tygodników opinii, ze wspólnych zdjęć prawicy. Spojrzenie, które już dawno skazało lewicę na wieczne męki, tylko dlatego, że “sami się wykluczyli”.
Ulubionym motywem narracji prawicowej jest “samowykluczenie” - “sami się wykluczacie!” - woła w natchnieniu jeden czy drugi. “Nikt was nie wyklucza!” - wtóruje inny. Oczywiście, prawica przecież nikogo nie wyklucza. Z wyjątkiem tych, których już dawno skreśliła. Na ich szczęście. Może nawet wieczne, kto wie.
Rafał Sulikowski