Agnieszka Ossowska
Bo w pewnym momencie już masz gdzieś: zwyczajnie żyjesz jak wariat i przykro ci, że każdy tak na ciebie patrzy, ale nie wyciągasz rąk po pomoc. Bo Wasze wszelkie argumenty i mądrości wychowawcze uznalibyście za niestosowne i idiotyczne. Bo matki niepełnosprawnych dzieci to kobiety ŚWIĘTE ZA ŻYCIA. A jeśli mówią, że nie poświęcają się – to potwierdzają tym bardziej swoją świętość. A to, co one robią na co dzień to nie jest nic normalnego: TO JEST COŚ NADZYWCZAJANEGO!
Nie oceniajcie matek niepełnosprawnych dzieci. Nie twórzcie teorii na ich temat, zanim nie poznacie ich historii dogłębnie.
Nie powiem: na własnej skórze, bo tego nikomu nie życzę. Chociaż to prawda, że póki samemu się nie ma dziecka z problemami, to się nie rozumie do końca problemów, jakie takie dziecko może sprawiać.
Bo dziecko, które da się jakoś ułożyć, nawet jeśli ciężko, ale się DA, to żaden problem. To pikuś, i tym nie starajcie się szpanować przed tymi mamami, bo się ośmieszacie, a przy okazji sprawiacie im ból. Bo one zazdroszczą takich dzieci, z którymi nie jest wstyd gdzieś wyjść, które zareagują odpowiednio na zwróconą im uwagę, i powstrzymają od histerycznych zachowań, gdy coś nie jest po ich myśli.
I najważniejsze: nawet jeśli już je oceniacie, i opieracie się na mylnych przekonaniach na temat ich lenistwa/nieumiejętności wychowawczych/wyłudzania pieniędzy z zasiłków na życie. Jeśli na dodatek myślicie, że pieniądze te „wyłudzają” (czy wyszarpują) żeby NIC NIE ROBIĆ CAŁE DNIE… (taaaaaaa, NIC nie robić…), to nie ważcie się tego nawet mówić. Bo zwyczajnie nie macie do tego prawa.
Takie prawo nabylibyście, jeśli spędzilibyście z takim dzieckiem dłuższy czas. Jeśli zaczęlibyście tracić siły na cokolwiek z tej wiecznej walki i udręki. Jak stracilibyście zdrowie i urodę ze zmartwień, jakie by Wam to dziecko przysparzało. Bo nie mielibyście sił ani chęci o siebie zadbać, ani odwagi uwierzyć, że znaczycie cokolwiek więcej niż opiekunka chorego dziecka – takiego, które nie ma wyśmienitego miejsca w społeczeństwie, tylko marginalne. Wtedy i Wy w poczuciu beznadziei ustawilibyście się na marginesie. I dopiero poczulibyście jakie to jest ohydne uczucie czuć się NIKIM.
Tracilibyście też przyjaciół. I rodzinę. Bo albo sami byście ich unikali, albo oni zaczęliby unikać Was. I poczulibyście jak to jest być odrzuconym z niezrozumienia i braku tolerancji.
I jak byście codziennie mieli w domu pierdolnik nie do opanowania, w którym ciężko żyć, bo dziecko ma złość jakąś albo fanaberię, by nie tylko nie sprzątać (bo to w ogóle prawie żaden problem w tym wszystkim), ale jak specjalnie by wam wywalało rzeczy z szafy, wyrywało drzwi z zawiasów, wywracało meble i rzucało tym co pod ręką gdzie popadnie lub w Was z całej siły. I jak byście zbierali z podłogi potłuczone naczynia i połamane zabawki, na które kapałyby wasze łzy. I jak by was to dziecko biło, drapało gdy zaprowadzalibyście je do przedszkola/lekarza/na basen/gdziekolwiek. I gdyby na dobitkę sikało i robiło kupę w majtki, czy w łóżko, i nie panowało nad żadnymi emocjami ani odruchami, i nie umiało poskromić żadnych złości, ani zachcianek, i wszystkiego się domagało w trybie natychmiastowym i nieodwołalnym.
Dopiero wtedy, gdy czyścilibyście podłogę na klęczkach, bo nie mielibyście już siły i wiary, że ono Wam pomoże chociaż w sprzątnięciu po sobie. I wreszcie gdybyście zrozumieli, że jest granica wytrzymałości każdej cierpliwości, i że żadna kara nie pomoże w wychowaniu tego dziecka. I że włączenie telewizora czy komputera, to Wasz jedyny ratunek przed byciem oplutym i okrzyczanym, a nie jedynie wasz brak umiejętności wychowawczych, czy też pomysłów na spędzenie z nim czasu. Bo nakłonienie tego dziecka nawet do rysowania kolorowanek to wielki wysiłek, i walka z jego niechęcią do wykonywania jakichkolwiek poleceń. To wtedy dopiero nabralibyście prawa do wypowiadania się na temat wychowania tego dziecka.
Wtedy, gdy zrozumielibyście, że każde wyjście na spacer, czy też wyjazd na wakacje z tym dzieckiem, to żaden odpoczynek, tylko walka o przetrwanie każdego dnia.
Gdy każde święta zaczęłyby kojarzyć się Wam z próbą ujarzmienia tego dziecka i z próbą zatajenia problemów. Nie po to nawet by się do nich nie przyznawać (bo w pewnym momencie już mielibyście to gdzieś), ale po to, by innym nie przysparzać kłopotów. Poczulibyście, że jesteście traktowani jak wariaci, i przykro by Wam było, że każdy tak na Was patrzy, ale nie wyciągalibyście rąk po pomoc, ani nie prosili choćby o samo zrozumienie, bo wiedzielibyście, że będziecie najwyżej skarceni czy pouczeni, a za plecami wyśmiani i wytknięci palcami. I gdybyście poczuli jak to jest codziennie słuchać tych samych krytycznych uwag dotyczących Waszego sposobu wychowania tego dziecka. Wtedy dopiero zrozumielibyście sytuację tych mam. I wtedy też mimo nabytego prawa: ZAMILKLIBYŚCIE…
Wasze wszelkie argumenty i mądrości wychowawcze uznalibyście za niestosowne, i idiotyczne. Wraz z wiarą w to, jak szczęśliwe i beztroskie życie wiodą takie matki, czasem na zasiłkach, a czasem nawet ich pozbawione, a mimo wszystko zazwyczaj rezygnujące z pracy dla dobra tego dziecka. Żeby je wspomóc w rozwoju i być przy nim, bo więcej takiej uwagi i poświęcenia wymaga niż „normalne” dziecko. I dawać sobą poniewierać przez nie w imię jego własnego dobra.
Matki niepełnosprawnych dzieci to kobiety ŚWIĘTE ZA ŻYCIA.
Wypełniają takie obowiązki, do jakich czują wewnętrzne wezwanie jak coś oczywistego. A jeśli mówią, że nie poświęcają się – to tym bardziej potwierdzają swoją świętość. A to co one robią na co dzień to nie jest nic normalnego:
TO JEST COŚ NADZWYCZAJNEGO!
Agnieszka Ossowska