Szukaj w serwisie

×
2 kwietnia 2019

Maciej Maleńczuk w Chicago

W sobotę 30 marca byłem uczestnikiem fenomenalnego koncertu Macieja Maleńczuka, po raz pierwszy występującego w Chicago. Skojarzenia daty i pewnych wydarzeń historycznych są jedynie luźno powiązanymi faktami.

30 marca 1611 roku, wycofując się i ukrywając na Kremlu po dzień wcześniej dokonanej rzezi, Polacy podpalili Moskwę. 30 marca 408 lat później na scenie Fundacji Kopernikowskiej Maciej Maleńczuk głośno i wyraźnie zaśpiewał „Vladimir, ni chuja!” Czy to przypadek? Podczas koncertu w Chicago zabrakło twardogłowych, reprezentujących jedynie słuszny nurt narracji historycznej znad Wisły. Bez chwili zastanowienia zrezygnowali z nieprzeciętnej okazji uczestniczenia w uczcie intelektualnej z bardzo polskich pobudek. Przypadek? Nie sądzę.

Maciej Maleńczuk to głęboko polski, (odsiedział dwa lata za odmowę służby wojskowej) kiedyś nazywany bardem Krakowa, wokalista i gitarzysta rockowy, osobowość telewizyjna i według mnie, przede wszystkim poeta. Dziś uważany za najbardziej awangardowego i kontrowersyjnego polskiego artystę muzycznego.

Za muzykę, nawet najgorszą, także tą z każdą sfałszowaną nutką, publiczność gotowa jest wydać krocie, pod warunkiem, że na scenie będą kolorowe światła, dymy i roznegliżowany chórek panienek. Tego zabrakło. Pojawił się artysta z jasno określonym światopoglądem i słowami piosenek wymagającymi skupienia, wsłuchania się w nie. Maleńczuk, artysta nieobliczalny, zabrał swoich fanów w podróż do korzeni, do mocnego, chropowatego i minimalistycznego grania. Przypomniał w ten sposób historię, która ukształtowała jego artystyczną postać z czasów występów na ulicach Krakowa.

O sile przekazu utworów Maleńczuka stanowiła zawsze jego bezkompromisowość. Tym razem było podobnie. Muzyk, w akompaniamencie dwóch gitar akustycznych i wzmacniacza, samotny na scenie, zaśpiewał swoje największe przeboje, a co najważniejsze, zamienił się w konferansjera i zapowiadał siebie najlepiej ze wszystkich. Jestem pewien, że podczas koncertu artysta na scenie nie czuł się samotny. Obserwował jak kłębił się przed nim i falował tłum fanów stęsknionych za barwą jego głosu, spijających słowa z jego ust. Nie rozumiejących dlaczego, ale chełpiących się z pobytu tu i teraz, z kolejnej puszki piwa, jedynie w ten sposób potrafiących zrozumieć piękno i siłę tekstów.

Koncert w Chicago stanowił jeden z przystanków podczas trasy koncertowej Maleńczuka w U.S.A. Koncert w Nowym Jorku, New Jersey i tylko jeden w Wietrznym Mieście. To wiele mówi o odbiorcach, a solowy występ artysty należał przecież do tych których nie powinno się przegapić, choćby ze względu na nazwisko wykonawcy po raz pierwszy występującego po drugiej stronie „wielkiej wody”.

Maleńczuk zaśpiewał niemal o wszystkich polskich przywarach, politykach, tęczy, donosicielach, agitatorach czy zwykłych sprzedawczykach, było też o „nocnym ruchadełku” i głowie państwa, dostało się także rosyjskiemu prezydentowi. Pojawiły się utwory, z moim zdaniem genialnej płyty wydanej w 2011 roku „Wysocki Maleńczuka”, w idealnej interpretacji opowiadającej więcej o tamtych czasach niż setka felietonów produkowanych przez braci Karnowskich.

To piękny przywilej móc uczestniczyć w tak historycznych wydarzeniach. Prosto z Polski, gdzieś pomiędzy południem, a północą miasta, spotkać kogoś, kto myśli podobnie i głośno ze sceny wypowiada prawdziwe, choć bolesne słowa.

D.J.L.



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Exit mobile version

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję