Dariusz Stokwiszewski
Panie profesorze, to tacy jak pan winni prowadzić demokratyczne partie i/lub przynajmniej mieć w nich najważniejszy głos. Największym przekleństwem polityki są karierowicze
Jedna z publikacji Na Nowy Rok pióra prof. Stefana Niesiołowskiego szczególnie przykuła moją uwagę. Za jej kwintesencję można było przyjąć poniższy fragment, który pozwolę sobie zacytować:
Staliśmy się pokraczną dyktaturą, rządzoną przez reżim nie wiadomo; bardziej głupi czy podły, staliśmy się pośmiewiskiem Europy.
Trudno nie zgodzić się ze stanowiskiem osoby, którą zawsze szanowałem i szanować będę. Pan profesor Niesiołowski był i jest dla mnie wzorem człowieka o stałych poglądach. Jego bezkompromisowość, prawość i działalność polityczna, dają Mu jak najlepsze świadectwo człowieka honory i patrioty.
Nie chcąc, aby felieton mój potraktowany został przez kogokolwiek, szczególnie przez profesora, jako riposta czy protest przeciwko temu, co w przedmiotowej publikacji zamieścił (wprost przeciwnie, zgadzam się z każdym Jego słowem) wyjaśnię dalej, o co mi chodzi.
Moim celem jest uzupełnienie, wyartykułowanych przez pana profesora Niesiołowskiego, treści o własne przemyślenia, które oparłem na doświadczeniach przeciętnego mieszkańca jednego z małych - 50 tysięcznych miast polskich, i z tej perspektywy przestawienie tego, co być może w wielkiej polityce, nie jest dostrzegane.
Pan profesor pisze, że w dniu, gdy oczekiwał na transport do więzienia w Barczewie, jako osoba skazana przez komunistyczny reżim na siedem lat więzienia, nie pomyślałby nawet, że:
… za 15 lat upadnie komunizm, Związek Sowiecki, PRL i Układ Warszawski, że Polska będzie w NATO i Unii Europejskiej, a ja będę posłem w parlamencie demokratycznej Ojczyzny. Gdyby ktoś mi to powiedział w obliczu potęgi i majestatu policyjnego państwa musiałbym uznać, że oszalał.
Jak również nie mógł pan pomyśleć, czy przewidzieć tego, że za ćwierć wieku:
… wiele codziennych nieprawidłowości i podłości, uczyni z demokratycznie i wspaniale rozwijającej się Polski, odrażającą, zapyziałą dyktaturę ciemniaków … .
Trudno, o czym wspominałem, nie przyznać wszystkiemu, o czym pan pisze, racji. Rodzi się tu natomiast wiele wątpliwości i pytań, dotyczących tego, co przyczyniło się do zwycięstwa najbardziej populistycznej partii w Polsce, która prowadzić nas może (i chyba to właśnie robi, na co wiele wskazuje) wprost w ręce naszych odwiecznych wrogów? Nie formułuję przy tym jakiejś teorii spiskowej, mówiącej o tym, że PiS „chce celowo działać wbrew polskiej racji stanu”. Nie! Nie mam podstaw do takiej tezy, więc zakładam a priori, że jest ona fałszywa.
Nie mniej jednak (tak się według wielu z nas Polaków dzieje) fakty są takie, że schodzimy na margines tego, o co całe pokolenia demokratów walczyły. Zaczynamy stąpać po coraz cieńszym „lodzie”, idąc pod prąd demokratycznego nurtu współczesnej Europy o wejściu do której, jeszcze pokolenie temu, nawet nie mogliśmy marzyć. I teraz: gdzie leży „nasza” obywateli wina? Otóż my uwierzyliśmy populistom (sam dwukrotnie głosowałem na PiS – mea maxima culpa) w to, że poprowadzą nas do lepszej przyszłości.
Na czym tacy prości ludzie, jak ja opieraliśmy tę, jak się dziś okazuje, płonną nadzieję?! Tu dochodzimy do tego, co jest/ma być istotą mojej wypowiedzi.
Pisałem o tym, że pochodzę z małego miasta w sercu Polski, w którym od lat niemal 30 rządzą te same nawet nie osoby (z przyczyn dla wszystkich oczywistych), ale towarzysko – partyjne i chore układy, które wywodzą się z tego samego źródła; jedynie słusznej, swego czasu partii, jaką była PZPR wraz z SD i dawnym ZSL – czyli swymi, podobnie myślącymi, przybudówkami.
No i co widzimy? Otóż teraz osoby te zyskały nową tożsamość w myśl powiedzenia, że im dłużej po wojnie, tym zbowidowców więcej — oczywisty nonsens dla każdego z nas! Kiedy widzimy, jak ustawiane były i są konkursy na wszelakie stanowiska, czy jak wykupuje się majątek samorządowy, a beneficjentami tych działań są sami swoi, to „nóż się w kieszeni nam otwiera” (to tylko metafora i tłumaczę ją dlatego, że żyjemy w tak dziwnym kraju, że bez jasnego wytłumaczenia intencji możemy skończyć, z zarzutami prokuratorskimi za coś tam … !).
Jednak czy tylko ja powinienem, co oficjalnie zrobiłem, powiedzieć mea maxima culpa?! Myślę, że nie tylko ja i inni czasem niezbyt dobrze zorientowani, zabiegani, i często biedni ludzie, których nie stać na realizację potrzeb najniższego rządu (a nie drogich win czy, tak bardzo ostatnimi laty popularnych, ośmiorniczek). Dlaczego pan prezydent Komorowski przegrał wybory prezydenckie z kimś, kto w ławach PiS zajmował trzeci czy czwarty rząd? Z kimś, kto teraz legitymizuje, jako doktor nauk prawnych (sic!) łamanie Konstytucji RP?! Czy czasem nie z nadmiaru buty i pewności tego, że jest „niezastąpiony”. Nie trzeba było wyjść do „ciemnego ludu” i porozmawiać?!
Dlaczego centra partyjne pozwalały na to, aby wymienieni tu wyżej komuniści obnosili się ze swoją przynależnością do obecnych partii demokratycznych i w ich imieniu robili różne złe rzeczy (świństwa czasem, nawet nie udając przy tym, że ich nie obchodzi to, co sobie pomyślą inni? Nawet komuna tego w tak oczywisty i bezczelny sposób nie robiła! Otóż to oni (wasi samorządowi, dołowi działacze) wam przypięli łatki, które teraz na zasadzie kuli śnieżnej powiększa PiS, dodając nowe, obraźliwe przymiotniki.
W moim mieście PO liczy „aż trzech czy czterech członków”. Skąd wiem? Stąd, że od lat tylko te cztery twarze są na plakatach, a także na „stanowiskach”. Kiedyś, będąc jeszcze dziekanem jednego z wydziałów uczelni wyższej, prowadziłem („z urzędu”, gdyż jestem bezpartyjny) spotkanie z jednym z ministrów (przyjeżdżali i premierzy), który oburzył się, gdy któryś z wykładowców zadał mu „niewygodne” pytanie. To po prostu żenada, na co zwróciłem panu ministrowi uwagę, mówiąc, że nawet premierzy nam odpowiadali, ale on wtedy odpowiedział, że nie przyjechał tu dyskutować z nami tylko ze studentami. Szok! To, czemu się dziwić, że PiS, mając kadry, jakie ma (niech każdy ten poziom oceni sam) nie uważa za stosowne konsultować niczego ze społeczeństwem?!
Panie profesorze, to tacy jak pan winni prowadzić demokratyczne partie i/lub przynajmniej mieć w nich najważniejszy głos. Największym przekleństwem polityki są karierowicze. To ludzie (na pewno nie wszyscy), którzy myślą jedynie o swoich partykularnych interesach, a partie traktują jak swego rodzaju trampolinę do sukcesu. Polska dla nich zwykle to jedynie slogan wyborczy!!!
Dariusz Stokwiszewski