Jan Hartman
obraźliwe są dla mnie sugestie, jakobym odznaczał się jakimś sekciarskim dogmatyzmem i zacietrzewieniem w kwestiach etycznych i bioetycznych.
Rzadko reaguję na medialne zaczepki, lecz są sytuacje, w których milczeć nie mogę. Dobrze znoszę bluzgi i łgarstwa, lecz zupełnie nie toleruję przypisywania mi radykalizmu, bo całe swoje życie umysłowe i publiczne buduję na idei rozwagi i umiarkowania.
W szczególności zaś obraźliwe są dla mnie sugestie, jakobym odznaczał się jakimś sekciarskim dogmatyzmem i zacietrzewieniem w kwestiach etycznych i bioetycznych. Jeśli ktoś zna taką wypowiedź, niech ją zaraz ujawni. Tymczasem zaczepił mnie właśnie Tomasz Terlikowski, zarzucając mi, jakobym prezentował postawę symetryczną względem niego. Ostatnio otrzymał propozycję zajęć zleconych z bioetyki na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym (jest doktorem), z której to propozycji następnie się wycofano. Napisał w związku z tym na Facebooku:
Nie wiem, co to są poglądy proaborcyjne czy wręcz silnie proaborcyjne – w bioetyce nie posługujemy się takimi łatkami. Ja swoje poglądy na temat aborcji i jej prawnego uregulowania wyrażałem wielokrotnie, w mowie i piśmie, zawsze mówiąc to samo. Nigdy nie powiedziałem ani jednego dobrego słowa o aborcji. Ostatnio pisałem na ten temat dosłownie kilka dni temu, na tym blogu („Aborcja jest zła”/). Nigdy też nie głosiłem utylitaryzmu. Nie pierwszy to raz, gdy Tomasz Terlikowski, któremu nigdy żadnej krzywdy nie uczyniłem, zaczepia mnie publicznie i opowiada na mój temat androny. Może byś zszedł ze mnie?
Co do zatrudnienia dr. Terlikowskiego na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym, to nie mam żadnych podstaw, by to oceniać. Jest to wewnętrzna sprawa tej uczelni. Oczywiście, wszyscy mamy prawo oceniać kogo chcemy i co chcemy, w tym również wewnętrzne sprawy uczelni – chcę przez to powiedzieć, że należy szanować autonomię uniwersytetu i powstrzymywać się od komentarzy. A zwłaszcza takich, które mogłyby sugerować, że poglądy danej osoby powinny być przeszkodą dla zatrudnienia jej, w szczególności na stanowisku nauczycielskim.
To jest nader delikatna sprawa i nic tu się nie załatwi jednym zdaniem ani jednym felietonem. Wyważenie pomiędzy wartościami, jakimi są wolność słowa i działalności publicznej (z jednej strony) oraz wymagana od wykładowcy mądrość i kompetencje (z drugiej), bywa bardzo trudne i wymaga od decydentów doświadczenia i roztropności. Biorą oni na siebie odpowiedzialność zarówno za wysoki standard wolności słowa i pluralizmu na uczelni, jak i za to, by nie nadużywano katedry uniwersyteckiej do wygadywania głupstw oraz ideologicznej albo religijnej indoktrynacji.
Najlepiej jest wtedy, gdy na tym samym wydziale mamy osoby o różnych poglądach, a jednocześnie wszyscy przestrzegają zasady powściągliwości w wyrażaniu swoich osobistych przekonań. Mogą je wyrażać, lecz zawsze uczciwie, uwzględniając poglądy przeciwne i argumenty na ich rzecz. Na moim uniwersytecie (Uniwersytecie Jagiellońskim) tak się właśnie dzieje. Mamy bardzo różnych profesorów – lewicowych i prawicowych, konserwatywnych i liberalnych. I jakoś udaje nam się wzajemnie szanować, a studenci nie są zmuszani deklarować poglądów zgodnych z opiniami swoich profesorów, żeby zdać egzamin. I tak samo jest, mam nadzieję, na Warszawskim Uniwersytecie Medycznym. Bo takie są nasze obyczaje.