Jan Hartman
Zacznijmy nazywać rzeczy po imieniu i nie dajmy się więcej tumanić ani szantażować przez hipokrytów mających czelność przedstawiać się jako strażnicy moralności, a nawet (o pycho ludzka!) wysłannicy i rzecznicy Boga.
Zastawili Polskę pomnikami papieża, nazwali tysiące ulic i szkół jego imieniem, budują setkami coraz większe i brzydsze kościoły, zatracają się w gigantomachii, ścigając się na największe pomniki Jezusa i najwyższe krzyże. Jezus, jeśli istniał, w grobie się przewraca!
Przerażeni sobą, codziennymi świadectwami własnego upadku moralnego – złodziejstwa, pazerności, pedofilii, intryganctwa, żądzy władzy – każdego dnia sieją ciemnotę, potwarz i nienawiść. Tym podlejsze, im bardziej obłudnie zatroskanym i świętoszkowato modulowanym czynią to głosem. Coraz chciwiej wyciągają rękę po publiczne pieniądze, lecz widzą, że i tak jest mało i będzie już tylko mniej. Co mogli wyssać przez tysiąc lat, to wyssali, lecz chętnych na zakup trefnej przepustki do raju ubywa, a ziemię wzięło się już całą, którą wziąć się dało. Takoż i budynki. Odtąd może już tylko ubywać. Tak właśnie upada potęga Kościoła – bo przed upadkiem kroczy pycha.
Sto PiS-ów ani stu Rydzyków nie jest w stanie zawrócić polskiego społeczeństwa z drogi rewolucji moralnej, którą jak maruderzy podążamy od końca XIX w., zawsze kilka dekad w tyle za i tak niespiesznym Zachodem. A jednak osiągnęliśmy wiele, zważywszy że na hamulcach postępu nieustannie uwiesza się potężne grono tęgich biskupów. A jednak! Nawet najciemniejszy z księży nie będzie już pomstował na demokrację, na równouprawnienie wyznań, na niezamężne kobiety w ciąży, nie będzie straszył piekłem małych dzieci ani modlił się o nawrócenie Żydów-zabójców Chrystusa.
Nie pochowa też samobójcy ani nieochrzczonego dziecka za cmentarnym murem. O niewolniczej, przymusowej pracy i obowiązkowych podatkach na Kościół, o chłoście za nieobecność na mszy i mordowaniu niewierzących nie pamiętają już najstarsi górale (a szkoda). O gorliwości w tworzeniu reżimów Mussoliniego, Franco czy Salazara, o heroizmie w ratowaniu esesmanów przed stryczkiem ten i ów na szczęście jeszcze pamięta. Jednak dziś Kościół sam odżegnuje się od swych nauk i praktyk sprzed niespełna stu lat. Albo się ich wypiera.
Już nawet to tak niedawne wykpiwanie pracy zawodowej kobiet i pobłażanie dla przemocy wobec nich znika z księżowskiej agendy moralnej. Tak jak znikło niedawno straszenie uwiądem rdzenia, a nawet (nie do końca) straszenie Żydem i Arabem – strach przestał się bowiem dobrze sprzedawać. Szybko poszło – dekada za dekadą najbardziej wsteczne i ciemne, pełne pogardy, zabobonu i przemocy kościelne grepsy pogrążają się na powrót w szambie moralnym, z którego wyciągnęło je niegdyś na powierzchnię życia szaleństwo zwane średniowieczem. Przykryła je pomroka wstydu, który odczuwają nawet sami księża.
Wielka rewolucja moralna trwa już od czasów reformacji. Narody powiedziały „nie” mordowaniu innowierców i „heretyków”, przemocy religijnej, totalitarnej władzy kościelnej, torturom, upodleniu i zniewoleniu włościan, przywilejom arystokracji i kleru, tępemu zabobonowi, który prześladował naukę i wszelką wolność, a nawet wszelką świeckość. Udało się pokonać kościelny opór wobec niezliczonych przejawów postępu – ustrojowego, technicznego i medycznego.
Nikt nie mówi już, że samolot to ikarowe bluźnierstwo, a transfuzja krwi to kanibalizm. Udało się odebrać papieżom i biskupom znaczną część ich pasożytniczej władzy i przywilejów. Żydzi nie siedzą już z „łatami” na rękawach w kościelnych gettach Italii, a mapa Europy nie jest już upstrzona biskupimi dyktaturkami. Zrobiono naprawdę bardzo wiele, by pogrzebać totalitarne średniowiecze i jego straszliwe relikty. Kosztowało to morze krwi – zwłaszcza że chętnych do naśladowania imperium katolickiego w nowych czasach nie zabrakło, a środki działania, które znalazły się w ich rękach, okazały się po stokroć skuteczniejsze niż te, którymi dysponowały inkwizycja i hordy krzyżowców pustoszących Wschód.
A jednak nadal społeczeństwo pozwala na to, by kwestię moralności publicznej i osobistej kojarzono z tą właśnie instytucją. Kościelne obsesje na punkcie seksu sprawiły, że przeciętny człowiek identyfikuje z tą sferą całą semantykę języka moralności. W tym groteskowym skarleniu moralność redukuje się do kwestii właściwego obcowania płciowego kobiet, a cnota do integralności ich krocza w noc poślubną. Pozwoliliśmy na to, by hipokryci i obleśni obsesjonaci zawłaszczyli dyskurs moralny i podporządkowali go swoim brudnym myślom i frustracjom. Ba, nawet pojęcie odnowy moralnej zostało przez nich zawłaszczone! To oni posługują się tą frazą, określając nią to wszystko, co umacnia ich władzę i zwiększa podległość społeczeństw i państw ich doktrynom i nadzorowi. Musimy z tym skończyć!
Nie bójmy się sięgnąć po język moralności. Nie pozwólmy go bez reszty zawłaszczać przez ludzi, którzy grzeszyli i nadal grzeszą myślą, mową i uczynkiem w stopniu nieznanym innym organizacjom i grupom społecznym. Słowem, nie bójmy się mówić o odnowie moralnej życia społecznego, której tak potrzebujemy.
Oto czego potrzebujemy, aby nasze życie społeczne, a w pewnej mierze również osobiste stało się godne naszych czasów i krwi milionów przelanej za wyzwolenie od średniowiecza:
– Potrzebujemy szacunku dla prawa i wartości demokratycznych: równości, swobód politycznych i osobistych, wolności przekonań i sposobu życia, a także neutralności religijnej państw i równego traktowania przez państwo świeckich i religijnych organizacji i związków.
– Szacunku dla pluralizmu poglądów, obyczajów, wyznań i wartości, przejawianych przez różne grupy społeczne i mniejszości narodowe, a także dla wolności sfery publicznej i równych praw do publicznego manifestowania swoich poglądów i tożsamości.
– Wrażliwości na przejawy dyskryminacji „obcych” i mniejszości, w tym mniejszości etnicznych, osób chorych i niepełnosprawnych, osób zagrożonych wykluczeniem społecznym i zawodowym, a szczególnie dla piętnowanych dziś najczęściej osób LGBT, w tym wrażliwości na ich potrzeby, na czele z prawem do formalnego uznawania ich związków.
– Szacunku dla przyrody i odpowiedzialności za jej dobrostan, a zwłaszcza za zwierzęta, którym sprawiamy ogrom cierpień.
– Solidarności z innymi narodami kontynentu i świata w dotykających ich nieszczęściach oraz we wspólnej odpowiedzialności za pokój na świecie i ratowanie ludzkości przed klęską ekologiczną.
– Odrzucenia narodowego egoizmu, mitomanii i pychy, prowadzących do szowinizmu i wrogości, a także do niesprawiedliwej dominacji gospodarczej i wyzysku.
– Troski o dzieci, narażone na przemoc, biedę i brak należytej edukacji, oraz o osoby starsze, narażone na lekceważenie, deprecjonowanie i brak należytej opieki medycznej.
– Troski o prawa kobiet, wciąż narażonych w większym stopniu niż mężczyźni na nierówne traktowanie i przemoc.
– Odrzucenia przemocy i przymusu jako środków działania władzy tam, gdzie możliwe są kompromisy i regulacje.
– Poszanowania pracy ludzkiej i zrozumienia dla potrzeby bezpieczeństwa i stabilności zawodowej i życiowej, zwłaszcza osób starszych bądź z innych powodów słabszych.
Gdyby chrześcijanie choć trochę byli chrześcijanami, a zwłaszcza gdyby katolicy byli nimi, to walczyliby o te wartości już od dwóch tysięcy lat. Ale jakoś nie starczyło papieżom i biskupom tych kilkunastu stuleci sprawowania władzy w Europie, aby zadbać o wolność, równość i niedyskryminowanie. Za to z sadystycznym uporem oddawali się krzewieniu ich przeciwieństw. A potem, gdy w reakcji na kościelny ucisk nastała wielka rewolucja, zwana nowoczesnością, zwalczali ją ze wszystkich sił, i to w nieśmiertelne imię „odnowy moralnej”. Gdy zaś do ich zakamieniałych serc docierało to i owo z nowych wartości, nie omieszkali odtrąbić, że to ich zasługa. O wstydzie, a właściwie jego braku!
Przestańmy być jak nasi dziadowie, którzy czym bardziej ich pleban cisnął, tym mocniej ściskali czapki w dłoniach i niżej się mu kłaniali. Nie pozwalajmy przewrotnym obłudnikom poniewierać słowami moralności i ośmieszać ich patosu. Tak, tak, chodzi właśnie o odnowę moralną! We własnej osobie! Nie wstydźmy się tego wyrażenia. Język moralności jest naszą własnością, choć zostaliśmy z niego ograbieni przez uzurpatorów. Zacznijmy nazywać rzeczy po imieniu i nie dajmy się więcej tumanić ani szantażować przez hipokrytów mających czelność przedstawiać się jako strażnicy moralności, a nawet (o pycho ludzka!) wysłannicy i rzecznicy Boga.