Jan Hartman
Nie wątpię, że PiS kieruje się zwykłą pruderią i religianctwem, niemniej zasłania się ważnym argumentem, iż pornografia uzależnia i jest społecznie szkodliwa. Ma też rzekomo przyczyniać się do większej liczby rozwodów.
PiS chce ograniczyć dostęp do pornografii. Taką zapowiedź usłyszeliśmy ze strony sejmowego Zespołu ds. Rozwiązywania Problemów Uzależnień i Zespołu na rzecz Polityki i Kultury Prorodzinnej. Możemy się spodziewać ciekawego sporu. Już dziś protestuje SLD.
Czy każda lewica z natury rzeczy broni wolności oglądania pornografii? Bynajmniej. Właściwie żadna formacja polityczna nie jest pod tym względem jednoznaczna – nawet liberałowie. Istnieją bowiem poważne argumenty zarówno za ograniczeniem pornografii, jak i za pełną swobodą dostępu do niej. Można w imię postępu i swobody obyczajów pornografię w pełni tolerować, a można też zwalczać ją jako jedną z patologii społecznych i ucisku wobec kobiet, a także zagrożenie dla dzieci.
Nie wątpię, że PiS kieruje się zwykłą pruderią i religianctwem, niemniej zasłania się ważnym argumentem, iż pornografia uzależnia i jest społecznie szkodliwa. Ma też rzekomo przyczyniać się do większej liczby rozwodów.
To ostatnie wygląda na kompletną bzdurę, a zresztą rozwody i ich liczba to prywatna sprawa obywateli.
Uzależnienia jednak nie są sprawą prywatną, bo mają poważne skutki społeczne. Tym bardziej dostępność pornografii dla dzieci. Państwo ma obowiązek chronić dzieci przed szkodliwymi dla ich psychiki zjawiskami, a masowe oglądanie filmów pornograficznych przez dzieci z pewnością szkodliwe jest. I z pewnością można orzec, że rodzice nie mają wystarczających narzędzi, aby samodzielnie ochronić dzieci przed dostępem do pornografii.
Nie wiem, czy zablokowanie (choćby częściowe) pornografii w sieci jest technicznie możliwe. Przypuszczam, że nie. Gdybyśmy jednak założyli, że agencja rządowa jest w stanie blokować takie serwisy, to otwarte pozostaje pytanie, czy byłoby to akceptowalne naruszenie swobód osobistych obywateli. Nasuwa się tu analogia z prostytucją oraz sprzedażą alkoholu. Alkohol szkodzi, jakkolwiek spożywany z właściwą kulturą, stanowi ważną i uświęconą przez tradycję przyjemność cielesną i towarzyską. Jeśli nie jest zakazany, to jednak nie tylko z tego powodu, lecz po prostu z racji zupełnej nieskuteczności takich zakazów. Dostęp do alkoholu może być utrudniany – i w wielu krajach faktycznie bywa – za pomocą specjalnych podatków.
Prostytucja od biedy również może być uznawana – w najbardziej wyrafinowanych i luksusowych formach – za element kultury i jakąś tam wartość. Można się z takim stanowiskiem zgadzać lub nie, niemniej prostytucja jest prawie wszędzie dozwolona z tego samego powodu co alkohol: po prostu władze nie mają środków, aby ewentualny zakaz na poważnie egzekwować.
Z prostytucją jest też inny problem, który dotyczy również pornografii. Nie jest jasne, co jest, a co nie jest prostytucją, względnie pornografią. Warunki brzegowe i kryteria nie są bynajmniej oczywiste. W bardzo wiele relacji międzyludzkich związanych z seksem uwikłane są jednocześnie pieniądze – nie zawsze przecież będzie to prostytucja. To samo dotyczy pornografii – przedstawienia seksu w literaturze i filmie są powszechne, a kryterium „obrazu mającego na celu wywołanie podniecenia” jest na tyle głupie, że samo najlepiej pokazuje, jak kiepsko stoimy z demarkacją między erotyką a pornografią.
Osobiście pornografii nie cierpię i ilekroć natykam się na nią przypadkiem, jestem tym poirytowany. Dla mnie to rynsztok, przemoc i patologia. Są jednak i tacy, dla których to rozrywka. Na zdrowie. Nie obchodzi mnie to. Ale właśnie dlatego, że do rynsztoka mam stosunek wzgardliwy, nie chciałbym przykładać ręki do żadnych restrykcji i represji. Zakazywanie pornografii wydaje mi się niezdrową reakcją na niezdrowe zjawisko. Niech sobie gra w tych filmach, kto chce, i ogląda, kto chce.
Jeśli się więc waham w sprawie zakazu, to tylko z powodu dzieci, dla których oglądanie tych bzdur może oznaczać wypaczenie rozwoju psychoseksualnego, a co najmniej wywoływać stany lękowe. Jeśli ktoś wymyśliłby sposób na ocenzurowanie internetu w taki sposób, aby chronić dzieci przed pornografią, byłbym za. Tylko jakoś zupełnie nie mogę sobie tego wyobrazić. Czy wobec tego trzeba by ograniczyć dostęp do tego świństwa także dla dorosłych, z uwagi na dobro dzieci? Żeby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba by mieć rzetelną wiedzę o skali szkód i krzywd, jakie oglądanie pornografii wyrządza dzieciom. Tymczasem wiem tylko, że takie szkody i krzywdy są – ale jak duże? Nie wiem również, czy patologia i przemoc w przemyśle pornograficznych są tak wielkie, aby traktować go w całości jako działalność o charakterze zbliżonym do kryminalnego.
Bardzo trudno wyrobić sobie zdanie w takich kwestiach. Najczęściej kierujemy się po prostu własnymi odczuciami i wrażliwością, niezbyt licząc się z tym, że tolerancja dla obcych nam obyczajów i szacunek dla wolności są wartościami życia społecznego co najmniej tak samo cennymi jak skromność i wstydliwość, którym pornografia tak hardo rzuca wyzwanie. Nie powiem więc, czy jestem za, czy przeciw. Nie mam zdania. Ale czasem warto ogłosić i takie stanowisko. Bo w debacie publicznej dominują ci, którzy zdanie mają. A ci, którzy się wahają, mają siedzieć cicho i się przysłuchiwać, dopóki się jakoś nie określą. Niesłusznie – tych, którzy nie mają zdania, stać czasami na więcej intelektualnej rzetelności i bezstronności niż pozostałych. „Nie wiem” to także jest głos.