Prof. Jan Hartman
Nam nie wolno dać sobie obrzydzić i odebrać Smoleńska. Nie wolno nam pozwolić zatruć pamięci tej wielkiej tragedii piekielnymi wyziewami paranoi, dobywającymi się z paszczy Macierewicza i innych.
To, co zrobili z ofiarami katastrofy smoleńskiej Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz i ich ludzie, jest niewybaczalne. Budowanie poparcia politycznego na paranoi, absurdalnych oszczerstwach i mitologii zamachu jest nie tylko niegodziwością wobec wszystkich tych, na których rzucono haniebne oskarżenia o morderstwo, lecz przede wszystkim jest profanacją pamięci zmarłych, których w najbardziej przewrotny i moralnie odrażający sposób wykorzystano dla celów politycznej hucpy.
I nie ma przy tym znaczenia, czy Kaczyński jest tak głupi, zaślepiony i tak bardzo nienawidzi prawdy, że przez jakiś czas wierzył w zamach. Jego moralnym obowiązkiem było ze smutną prawdą, znaną dobrze od dnia katastrofy, mężnie się zmierzyć. Zwyciężyło w nim jednakże marzenie o zamachu, marzenie o heroicznym micie męczeństwa jego brata, micie narodowym i założycielskim dla tysiącletniej Polski PiS. Zwyciężyły nienawiść do Tuska i zwykła głupota, która każe słuchać podszeptów paranoików, manipulatorów i – zapewne – rosyjskich agentów.
Dziś Kaczyński wie już dobrze, że przegrał. Nie było upragnionego, wyczekiwanego zamachu, a Macierewicz naprawdę jest dokładnie takim, jakim go opisują. Kaczyński stał się dziś moralnym bankrutem, resztkami sił trzymającym się własnego zakłamania. Żenujące jest oglądanie tego upadku.
Żenujące, ale jakoś też budujące. Ma za swoje. Za to, co uczynił 96 zmarłym, za sponiewieranie pamięci własnego brata, którego na siłę chciał kreować na bohatera i męczennika, a w rezultacie go ośmieszył i obrzydził Polakom. Bo dziś jest Lech Kaczyński jedynie tym „trochę mniej strasznym bratem”, jaśniejszą stroną tego bliźniaczego układu, który zawłaszczył kraj i spycha go w przepaść ciemnogrodzkiego autorytaryzmu.
Kaczyński rozpętał w kraju nienawiść i przez osiem lat z najbardziej przewrotnym cynizmem podsycał w nim ogień za pomocą słowa „jedność”. W ustach oszalałych z pychy i świętej zgrozy szowinistów i bigotów słowo „jedność” brzmiało przez te lata jak zapowiedź linczu. Nieprędko otrząśniemy się ze skutków wieloletniej działalności sponsorowanego przez państwo pisowskiego przemysłu pogardy.
Piekło rozpętało się być może już podczas pogrzebu pary prezydenckiej. Komentowałem go na żywo z Grzegorzem Miecugowem dla TVN. Mówiliśmy m.in. właśnie o tym, czy da się uniknąć paranoi i nienawiści po tym, co się stało. Byliśmy bardzo poważni i zatroskani. Ale oni widzieli to inaczej. Oto co powiedział jakiś czas potem Jan Pospieszalski:
Moment przed mszą pogrzebową Lecha i Marii Kaczyńskich w Bazylice Mariackiej w Krakowie. (…) TVN uzgodnił wtedy z miastem, że będzie przekazicielem sygnału telewizyjnego. Przed 40-tysięcznym, rozmodlonym zgromadzeniem narodowym, rzeszą wiernych czekających na mszę świętą, na telebimach pojawia się program TVN, w którym Miecugow rozmawia z Kaliszem i prof. Hartmanem o demonach polskiego patriotyzmu.
Jaki rodzaj pogardy trzeba mieć w sobie, jak bardzo trzeba być odklejonym od narodowej wspólnoty, żeby w takim momencie zafundować zgromadzonym autora „Szkła kontaktowego”? Ludzie zareagowali wrzaskiem: Wyłączyć to! Precz z TVN!
Jedno muszę Pospieszalskiemu oddać. Pomysł, żeby puszczać wtedy na rynku TVN 1:1, tak jak leci, był po prostu idiotyczny. Nie miałem o tym pojęcia. Pewnie wiele razy doszło do jakiejś niemądrej konfrontacji sprzecznych emocji i tragicznie rozbieżnych dyskursów. Na pewno i my (i ja osobiście) ponosimy jakąś winę za eskalację nastrojów. Ale było też z naszej strony zbyt wiele powściągliwości i zaciskania zębów, gdy w imię spokoju reagowaliśmy zbyt słabo na profanację pamięci ofiar katastrofy, łącznie z sadystycznymi ekshumacjami, których jedynym celem było podtrzymanie gasnącego ducha religii politycznej, budowanej na micie rusko-tuskowego zamachu.
Ale nam nie wolno dać sobie obrzydzić i odebrać Smoleńska. Nie wolno nam pozwolić zatruć pamięci tej wielkiej tragedii piekielnymi wyziewami paranoi, dobywającymi się z paszczy Macierewicza i innych. W Smoleńsku zginęło wielu wspaniałych ludzi, a klęska, którą był ten okropny i zatrważający wypadek, była klęską i hańbą dla całego naszego państwa. Pokazało się w najbardziej okrutny sposób, jak niedojrzałe, nieprofesjonalne i niewiarygodne są jego instytucje. Jak bardzo jest ono nieodporne na harcownictwo i głupotę ludzi, którym powierzono odpowiedzialność za jego sprawne funkcjonowanie.
Straciliśmy nie tylko ludzi – straciliśmy tam również wiarę w to, że żyjemy w normalnym i poważnym kraju. Teraz, po latach, to upokorzenie blednie. Mamy w to miejsce jeszcze większe problemy z naszym państwem. Ale właśnie dlatego jesteśmy winni 96 ofiarom katastrofy smoleńskiej powrót pamięcią do nich samych. Ponad chorymi głowami paranoików. A więc cześć ich pamięci!