Dariusz Stokwiszewski
Donald i Melania Trump przyjmują właśnie w „Białym Domu” prezydenta Andrzeja Dudę z małżonką Agatą Kornhauser - Dudą. W planie wizyty jest rozmowa „w cztery oczy” obu prezydentów. Zapytam retorycznie: jakie sprawy i na jakim poziomie szczegółowości można omówić w ciągu półgodzinnego spotkania, podczas którego kilka minut stanowi wymiana grzeczności, pięć minut przeznaczone jest dla reporterów i kilka na drobne żarciki panów. Mało, by nie powiedzieć „żadnych”! Myślę, że rozmowa potrwa krócej niż przygotowanie do niej fryzury Donalda Trumpa
To jest pierwsza oficjalna wizyta prezydenta Polski w USA. Andrzej Duda czekał na nią ponad trzy lata. Jest on pierwszym prezydentem RP potraktowanym w ten sposób przez urzędującego prezydenta Stanów Zjednoczonych. Dlaczego? Mówiąc najprościej, jest to według mnie „kara” za to, co za aprobatą Dudy dzieje się w Polsce. A dzieje się źle, żeby nie powiedzieć fatalnie.
🇵🇱🇺🇸 Polska Para Prezydencka rozpoczęła oficjalną wizytę w Białym Domu.https://t.co/zSUJzRWaaB pic.twitter.com/DdrwNLcG7S
— Kancelaria Prezydenta (@prezydentpl) September 18, 2018
Nie sposób w krótkim artykule wymienić całej masy szkodliwych nie tylko dla Polski, ale również Europy, działań władz Rzeczypospolitej. Skoncentruję się więc na aspekcie odnoszącym się bezpośrednio do przyczyn tego stanu rzeczy, tj. na fatalnej ustawie o IPN, mającej na celu ściganie osób oskarżających Polaków o udział w Holocauście. „Ustawa – niewypał” nie tylko nie dawała żadnych szans na jej realizację w odniesieniu do obcokrajowców, ale spowodowała „wybuch” tego rodzaju zachowań, które dotąd można było i powinno się traktować jak zwyczajne pomyłki lub wpadki słowne. Choć być może i zdarzały się też rzeczywiste złośliwości. Jednakże, jak napisałem, problem wywołała nadgorliwość (bezmyślność?!) rządu RP, z której musiał się wycofać pod dużym naciskiem międzynarodowej opinii publicznej! Żadnego sensu w tym nie widzę, ale tak po prostu się stało!
Wracając do dnia dzisiejszego (18.09.); Donald i Melania Trump przyjmują właśnie w „Białym Domu” prezydenta Andrzeja Dudę z małżonką Agatą Kornhauser - Dudą. W planie wizyty jest rozmowa „w cztery oczy” obu prezydentów. I to na tym głównie chciałbym się zatrzymać, aby „odczarować” mity krążące o tego rodzaju wizytach. Ta zaś jest szczególna z tego powodu, że jej ewentualne „wyniki” nijak się mają do tego, czego strona polska „oczekuje” (cudzysłów stąd, że nie może niczego oczekiwać) i co prezentuje w swojej propagandzie tu, w Polsce!
Spraw do omówienia jest całe mnóstwo, ale nie po to Trump zaprosił Dudę, aby z nim o nich dyskutować; przyczyny są inne niż głosi nasza propaganda. Ponadto, zapytam retorycznie: jakie sprawy i na jakim poziomie szczegółowości można omówić w ciągu półgodzinnego spotkania, podczas którego kilka minut stanowi wymiana grzeczności, pięć minut przeznaczone jest dla reporterów i kilka na drobne żarciki panów. Mało, by nie powiedzieć „żadnych”! Myślę, że rozmowa potrwa krócej niż przygotowanie do niej fryzury Donalda Trumpa, co pewnie zabiera mu około godziny! Dlaczego zatem do tej wizyty doszło? Dlatego, że wysiłki podejmowane w tym zakresie przez stronę polską musiały być znaczące, co samo w sobie nie przynosi nam chwały, gdyż przez pewien czas nikt ze strony USA nie chciał z nami o tym nawet rozmawiać.
Dlaczego zatem Amerykanie się zdecydowali na to spotkanie? Przyczyn, jak pisałem jest, co najmniej, kilka. Polska może okazać się (według mnie) o tyle „pożyteczna” dla Stanów, że stała się już niemal „persona non grata” w Unii Europejskiej. Czy brzmi to niewiarygodnie? Pewnie tak, ale spróbuję to, w miarę racjonalnie, wyjaśnić. Otóż UE jest jednocześnie: sprzymierzeńcem i konkurentem USA. To właśnie one mają i chcą nadal mieć monopol na handel, gdy tymczasem UE stała się już dawno mocnym (w pewnych aspektach, choć nie do końca) konkurentem amerykańskiej gospodarki. Jeśli wziąć jeszcze pod uwagę ekspansjonistyczną politykę gospodarczą Chin, to może się okazać, że Amerykanie mają się już czego obawiać. Chiny zdobywają też coraz więcej „przyczółków” poza granicami. Są największym wierzycielem USA; gdyby te musiały spłacić nagle swe wobec Pekinu zadłużenie, popadłyby w kolejny kryzys gospodarczy, a cały świat wraz z nimi. Oczywiście takie rozwiązanie nie leży także w interesie Chin, stąd o tym wspominam tylko niejako przy okazji.
Wracając do Europy, należy podkreślić „emancypacyjne” ambicje niektórych z państw kontynentu. Francuzi marzą o usamodzielnieniu się już od dawna, Niemcy nie mówią „nie”, choć nie robią żadnych gwałtownych ruchów, a Polska jawi się Amerykanom w tym przypadku, jako punkt oparcia, gdyż jest skonfliktowana niemalże, ze wszystkimi znaczącymi państwami europejskimi. Jesteśmy, co prawda (póki, co) w NATO, ale po ewentualnym opuszczeniu przez Polskę struktur unijnych – „o co Warszawa sama aż się prosi” – losy RP mogą stać się zależne od sąsiada ze wschodu, w którego kierunku rząd pisowski (mniej lub bardziej świadomie – co niczego nie tłumaczy) „ciąży”! Jeśli zaś jest to działanie świadome, to tym gorzej dla nas!
Wizyta, jak się mówi, ma koncentrować się na uzyskaniu obietnicy stałej obecności oddziałów armii USA na terytorium Polski. Czy dobrze, gdyby tak się stało? Jako Polak i patriota muszę powiedzieć, że tak! Czy jest to możliwe w najbliższym czasie?! Nie wydaje mi się to możliwe co najmniej z kilku względów. Po pierwsze: mogłoby to zagrozić spójności NATO, a zwłaszcza zirytować Niemcy na obszarze, których (choć nie tylko) przebywają wojska amerykańskie. Nie chcę tu przesadzać z artykułowaniem tego „zagrożenia”, ale niesnaski pojawiłyby się na pewno. Pamiętać także należy, iż USA nie dają nigdy nic za darmo, choć podkreślam jednocześnie, że bezpieczeństwo państwa jest najważniejsze, a więc i bezcenne. Gdyby zatem w Polsce wszystko było w stanie takim, w jakim być powinno nie miałbym z tym problemu.
Gdyby …?! Jednak nic nie jest tak, jak być powinno przynajmniej od trzech lat! Wyżej pisałem o niebezpieczeństwie opuszczenia przez Polskę UE. Czy więc możliwa byłaby po tym ruchu współpraca w ramach NATO tym bardziej, że jak już napisałem Polska (czy raczej jej rząd) zmierza do „rozwalnia tego, co Zachód budował od zakończenia drugiej wojny światowej? Jak zaufać takiemu partnerowi, którego wiarygodność jest z każdym dniem mniejsza, żeby nie rzec zerowa? Jak zaufać temu, co na gruzach dobrze działających służb specjalnych „zbudował” niejaki Antoni Macierewicz?! Oczywiście nie krytykuję wszystkiego, bo są sfery, które przetrwały to barbarzyństwo, ale Polska przez szkodliwe dla niej działania ludzi „tępych”, a być może i gorzej, straciła tak wiele, że dziesiątki lat zajmie nam odbudowa tych zgliszcz, i to o ile w Polsce nastąpią tak bardzo pożądane zmiany!
Reasumując można tu stwierdzić, że pozorne działania szkodliwej, pisowskiej władzy trwają w najlepsze. Ich celem jest omamienie Polaków pustymi obietnicami i chyba też wizją wschodniego „dobrobytu – urawniłowki”! Festiwal tychże zobowiązań do tego wszystkiego, co nosi lub nosić będzie nazwę „jeszcze coś +” jest jak show, a jak nam wiadomo z utworu zespołu „Queen – The show must go on”!, bo naiwnych, czy wręcz głupich nie brakuje! Pan prezydent wróci oczywiście „na tarczy”, co wszakże zostanie ogłoszone po raz enty, jako wielkie narodowe zwycięstwo tej ekipy nieudaczników!
Jeśli dodać do tego jeszcze to, że rząd RP liczący (co dla mnie jest śmieszne) na bycie liderem czegoś, co nazywa „ideą międzymorza”, a jest utopią z różnych względów, nie znalazł uznania w oczach większości członków UE, to wyłania się obraz upadającego państwa, które sili się na pozorowanie zalet, których współcześnie nigdy nie posiadało. Powie ktoś (z PiS), że USA zdają się popierać wspomnianą już ideę, głoszoną przez tę skompromitowaną w ciągu ostatnich trzech lat „dobrą zmianę”. Zgoda, jednak pisałem już, że wbrew pozorom słabsza UE jest w interesie gospodarczym Waszyngtonu. Nie dlatego, że uważa on ją za wroga, ale dlatego, że dba o własne interesy. Można się z tym stanowiskiem zgadzać, bądź nie, ale warto wszystko dokładnie przemyśleć. Polska stoi przed wyborem: zdobyć się na rozsądek i wrócić na drogę demokracji albo kupić bilet w jedną stronę – do Moskwy!
Dariusz Stokwiszewski