Czy Halloween to wynalazek amerykańskiego przemysłu cukierniczego? A może Halloween to starożytny celtycki zwyczaj? Prawdziwa historia o Halloween jest znacznie ciekawsza.
W nocy przed dniem Wszystkich Świętych grasują złowieszcze postacie. Zamaskowane, w upiornym świetle, robią straszne grymasy. Za chwilę zapukają do Twoich drzwi... To Halloween – wesoła noc grozy z upiorami i zabawą. Święto, podczas którego każdemu wolno się bać i jednocześnie pokazać śmierci środkowy palec. Ludzie przebierają się, przemierzają ulice, dzwonią do drzwi, krzyczą: „Trick or treat!” (pol. „Cukierek albo psikus!”), a potem bawią się na niezliczonych imprezach.
Często mówi się, że ten spektakl, wyeksportowany z USA do wielu innych krajów, to czysta komercja. Tak jak Święty Mikołaj z reklamy Coca-Coli czy róże na Walentynki. A przemysł związany ze świętem Halloween nie szczędzi wysiłków, aby lansować plastikowe dynie i straszne maski na całym świecie.
Dusze w czyśćcu
Za tą komercją kryje się jednak prawdziwy zwyczaj, którego początki sięgają kilkuset lat wstecz, ale który nie wywodzi się z kultury Celtów, jak się często twierdzi. Ci bowiem mieli swój „Samhain” pod koniec października, rodzaj dożynek na początku zimy. Kościół, który panował w całej Europie w średniowieczu, umieścił święto Wszystkich Świętych dokładnie w tym czasie.
Samo słowo Halloween wywodzi się od „All Hallows Eve”, czyli wieczoru poprzedzającego dzień Wszystkich Świętych. Wówczas wspomina się zmarłych, modląc się za spokój ich duszy. Przecież zmarłym też powinno się dobrze wieść. Według wiary chrześcijańskiej zmarli czekają na Dzień Sądu Ostatecznego, który idzie w parze z ponownym pojawieniem się Chrystusa. We wczesnym chrześcijaństwie ludzie wierzyli, że ten dzień nadejdzie szybko. Tak się jednak nie stało.
– A potem – wyjaśnia Dagmar Haenel, antropolog kultury z Bonn – ludzie coraz częściej zadawali sobie pytanie: co właściwie dzieje się z duszami, co one robią? Czy możemy jakoś dobrze wykorzystać okres przejściowy, dzielący nas od Dnia Sądu Ostatecznego?
Tak powstało pojęcie czyśćca: miejsca będącego czymś w rodzaju stacji pośredniej między śmiercią a wiecznością, gdzie człowiek zaczyna się oczyszczać i odpracowywać swoje grzechy.
Utrzymywał się przy tym pewien związek między naszymi duszami i duszami przebywającymi już w zaświatach. Jak mówi Dagmar Haenel: „To przekonanie jest obecne we wszystkich religiach: możemy mieć wpływ na zaświaty i odwrotnie. Odmawiamy więc różaniec, czynimy dobro, dajemy jałmużnę i wszystko to ma bezpośredni wpływ na cierpienia biednych dusz w czyśćcu”.
W średniowieczu ludzie chodzili od domu do domu w noc poprzedzającą dzień Wszystkich Świętych, by prosić o dary. Na niektórych obszarach wiejskich w Niemczech zwyczaj ten utrzymuje się do dziś: kawalerowie paradują po wsi, modlą się, śpiewają i błogosławią, a w zamian za to otrzymują pieniądze lub jedzenie. W USA ten zwyczaj przekształcił się w zabawę dla dzieci „Trick or treat”.
Zwyczaj znika, ale tylko z Europy
Wraz z postępującym oświeceniem w XVIII i na początku XIX wieku, Kościoły stały się sceptyczne wobec starych zwyczajów, a niektórych nawet zakazały, wyjaśnia Dagmar Haenel. Dodatkowo, w toku industrializacji, nastąpiło zagęszczenie sieci społecznej, więc już nie trzeba było zbierać tak dużo datków na biednych.
– Dawny kontekst kulturowy i społeczny związany z tym zwyczajem zniknął. Stało się tak dlatego, że zwyczaje i obrzędy nie istnieją dla zabawy, ale dlatego, że są potrzebne ludziom – wyjaśnia bońska antropolog kultury.
„Transatlantycka migracja powrotna”
Irlandzcy emigranci zabrali Halloween ze sobą do Ameryki w XIX wieku. Nie mieli wiele, ale trzymali się swojej kultury. Lars Winterberg, ekspert w dziedzinie antropologii historycznej i etnologii Europy, uważa, że Halloween obchodzono głównie w imigranckich dzielnicach wielkich miast USA.
Jego zdaniem ta tradycja mogła być kultywowana także w nowej sytuacji życiowej irlandzkich emigrantów. – Integracja rzadko działa jak ulica jednokierunkowa. W rzeczywistości prawie zawsze dochodzi do mieszania się kultury migrantów z kulturą społeczeństwa, które ich przyjmuje – mówi ekspert.
W ten sposób zwyczaj Halloween rozpowszechnił się w całych Stanach Zjednoczonych. Na początku było to raczej święto dla dzieci. Później stało się ono bardziej „dorosłe”, pojawiły się pierwsze imprezy, specjalne stroje i dekoracje.
W czasie II wojny światowej i po niej święto to powróciło do Europy wraz z żołnierzami amerykańkimi stacjonującymi w Niemczech. Wkrótce Halloween stało się ciekawsze, gdy rozlało się po Europie w postaci filmów wyświetlanych w kinach i seriali telewizyjnych.
Dziwna mieszanka wszystkiego
Wyznacznikiem trendów stał się horror „Halloween” w reżyserii Johna Carpentera. To przerażający klasyk tego gatunku, po którym Halloween już nigdy nie było takie samo. Teraz wszystko zostało ze sobą wymieszane: horror, zombie, śmierć, diabły, czarownice, wampiry, demony, upiory i zabawa dla dzieci. Nawet tradycyjni Irlandczycy zaczęli obchodzić Halloween na sposób amerykański.
Joerg Fuchs, etnolog z Uniwersytetu w Wuerzburgu, przyznaje, że: „Halloween wraca do Irlandii. Irlandczycy obchodzą amerykańskie święto z irlandzkimi korzeniami u siebie w Irlandii, ale na sposób amerykański”.
Namiastka karnawału
Gdy w latach 90. XX wieku w Niemczech moda na Halloween nabrała rozpędu, wydawało się, że przemysł karnawałowy praktycznie chce wymusić na Niemcach obchodzenie tego święta.
Joerg Fuchs ma na ten temat ciekawą teorię: „W 1991 roku pochody karnawałowe w Poniedziałek Zapustny zostały odwołane z powodu wojny w Iraku. Była to prawdziwa katastrofa dla niemieckiego przemysłu karnawałowego, który wtedy stracił miliony. Zaczęto zatem poszukiwać innego święta, które mogłoby stać się dla niego drugą podporą biznesową. Od tego czasu Halloween w Niemczech przeżywa swój komercyjny sukces”.
Nie robi to jednak większego wrażenia na starszych osobach w Niemczech. Szczególnie w Nadrenii istnieje tradycja alternatywna wobec Halloween, która zaczyna się już za kilka dni. 11 listopada w niemieckich miastach, będących „karnawałowymi twierdzami”, jak Kolonia, Duesseldorf, Moguncja czy Bonn, rozpoczyna się „piąta pora roku”. Trwa do Środy Popielcowej, a opiera się na starym chrześcijańskim zwyczaju. Organizowane są wówczas pochody św. Marcina, gdy osoba przebrana za tego świętego jedzie na koniu, za nim zaś idą głównie dzieci, ale też i dorośli, śpiewając i trzymając latarenki, najczęściej własnoręcznie wykonane. Pochód kończy się ogniskiem i odgrywaniem scen z życia tego świętego. Ponadto, po procesji św. Marcina lub w najbliższych dniach po niej w wielu miejscach dzieci chodzą z lampionami od domu do domu, śpiewając i prosząc o słodycze, ciastka, owoce i inne dary.