Emmanuel Macron stawia na szybkie zacieśnienie współpracy francusko-niemieckiej, która napędzałaby przyspieszenie integracyjne w UE. Zaprosił tylko chętne kraje UE do współpracy na rzecz unijnych reform.
Prezydent Francji wygłosił we wtorek na Sorbonie przemówienie o reformach Unii Europejskiej. Tłumaczył, że nie zamierza czekać na sformowanie nowego rządu w Berlinie, bo „po zawiązaniu koalicji w Berlinie usłyszelibyśmy od Niemiec, że jest już za późno na nowe projekty”. A to właśnie kanclerz Angela Merkel, choć nieobecna w Paryżu, była bodaj najważniejszą adresatką Macrona.
– Podpiszmy nowy traktat elizejski – apelował Francuz do Pani Kanclerz, nawiązując do Traktatu Przyjaźni zawartego przez Charlesa de Gaulle'a i Konrada Adenauera w 1963 r.
Wśród reform, które mają się zacząć od Paryża i Berlina, a dopiero potem rozszerzać się na resztę eurolandu, Macron wymienił harmonizację podatków od przedsiębiorstw (CIT) już w najbliższych kilku latach.
Prezydent Francji zaproponował powołanie – i to już w najbliższych tygodniach - „grupy na rzecz odbudowy Europy”, która składałaby się z przedstawicieli tych krajów Unii, które są gotowe – we współpracy z instytucjami UE – do nowych reform i rozwijania integracji UE. Jeśli ta inicjatywa Paryża wejdzie w życie, zmusi m.in. Polskę czy Węgry do jasnego opowiedzenia się w sprawie zacieśniania więzów unijnych.
– Jedność nie oznacza jednolitości – powiedział Macron. Ale zastrzegał, że nie określa z góry żadnych węższych grup krajów przeznaczonych do większej integracji, bo kryterium będzie poziom ich ambicji integracyjnych. Tyle, że mocno akcentował potrzebę reformowania strefy euro, co niejako automatycznie stawia Polskę z boku.
A jednak eurobudżet
Prezydent Macron powtórzył na Sorbonie postulat stworzenia odrębnego budżetu strefy euro (finansowanego m.in. z nowego podatku od transakcji finansowych), ale nie nakreślił jego wielkości w miliardach euro.
Eurobudżetowi mocno sprzeciwiają się niemieccy liberałowie z partii FDP, która szykuje się do wejścia do koalicji rządzącej. Ale Pałac Elizejski przekonuje, że ten opór można rozmiękczyć, jeśli kanclerz Angela Merkel uczyni ze współpracy z Francją priorytet w swych negocjacja koalicyjnych w Berlinie.
Eurobudżetu czy nawet osobnej szufladki dla eurolandu w budżecie UE (jak chciałby szef Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker) boi się Polska, bo to ryzyko uszczuplenia funduszy dla krajów spoza unii walutowej.
Unia obronna
- Czy wspólna polityka rolna UE skutecznie chroni konsumentów i producentów? Nie sądzę – powiedział Macron, choć dotychczas system dopłat rolnych był dla Paryża świętością i punktem solidarnej współpracy z Polską. Macron nie podał szczegółów ewentualnej reformy dopłat.
Opowiedział się za mocnym rozwojem unii obronnej – z powołaniem unijnych „grup interwencyjnych” i współpracą przemysłów obronnych. Takie unijne dopełnienie NATO zostało już kilka miesięcy temu zaproponowane przez Komisję Europejską.
Pomiędzy tematyką polityki cyfrowej, energetycznej, migracyjnej, ekologicznej Macron w swej – trwającej ponad półtorej godziny przemowie – napomknął też o edukacyjnym celu, by w 2024 r. każdy student w Unii znał dwa języki obce.
Upodobnić płacę minimalną
Bardzo „francuskim” postulatem Macrona jest uczynienie ze wspólnego rynku „obszaru konwergencji, a nie konkurencji”. To oznacza harmonizację zasad płacy minimalnej (np. zrównanie jej siły nabywczej) oraz niektórych podatków. Zwłaszcza w młodszej części Unii takie idee są odbierane jako zachodni protekcjonizm i próba osłabiania konkurencji ze strony Polski, Czech bądź Węgier, których siła zasadza się m.in. na elastycznym rynku pracy. Co jeszcze bardziej kontrowersyjne, Macron zapowiedział powiązanie swej socjalnej „konwergencji” z podziałem funduszów z przyszłego budżetu UE po 2020 r.
Prezydent Macron chciałby ograniczyć Komisję Europejską z obecnych 28 do 15 komisarzy (traktaty na to pozwalają), a w eurowyborach z 2019 r. na ponad 70 miejsc zwolnionych przez Brytyjczyków wybrać europosłów z list ponadnarodowych. Natomiast eurowybory z 2024 r. miałyby – taka federalistyczna reforma dziś wydaje się mało prawdopodobna - wyłonić Parlament Europejski złożony w aż połowie z deputowanych z list ponadnarodowych, a nie list partyjnych w swych krajach.