Radek Wiśniewski
I ten dzień na zawsze będzie dla mnie - oprócz tego, że nie przestał być Dniem Pamięci o Nieocalonych - dniem świętowania kolejnej rocznicy początku tej szczególnej znajomości. Nie umiem się nie uśmiechać do tej myśli. Nie umiem nie czuć ciepła w sercu. W ten dzień. Nie umiem nie myśleć, że to najlepsza odpowiedź na to, co wtedy się wydarzyło
To było dziesięć lat temu. Razem z Darkiem i Rafaelem mieliśmy w ramach obchodów Dnia Pamięci o Ofiarach Holocaustu wystąpić z naszym programem „Geniza" w Rajsze, na uniwersytecie. Rafael gitara, Darek i ja wiersze. Wcześniej graliśmy w synagodze w Łańcucie, w Chederze w Krakowie, w Teatrze Żydowskim w Warszawie. Same znaczące miejsca. Piękna była jesień i zima, kiedy jeździliśmy z "Genizą". Ładnie to wszystko wybrzmiewało, układało się w kadrach. W styczniu miał być Rzeszów, zdaje się że zamknięcie mikro-trasy.
Darek był tajemniczy, prosił, żebym przyjechał dzień wcześniej, bo będą oficjalne części na uniwersytecie. Mieliśmy mieć nocleg z Rafaelem w jednym pokoju w akademiku. Wszystko zaklepane. Nie można było odmówić.
- Poznam Ciebie z kimś - dodał tajemniczo. I rzeczywiście.
Okazało się, że dzień wcześniej na Uniwersytecie była zaproszona na uroczystości trójka Ocalonych, wśród nich Pani Rucia, która wysłała mi potem kartkę z Izraela i jakiś drobiazg z kosmetyków z alg z Morza Martwego. I Bieta. Bieta Ficowska. To nas sobie Darek przedstawił.
Wiedzieliśmy o sobie już co nieco. Pan Jerzy Ficowski dostał kiedyś od Darka zestaw książeczek z wierszami autorstwa różnych ludzi znających się wówczas i spotykających się w serwisie nieszuflada.pl. Pan Jerzy przeczytał wszystko i każdemu z nas napisał kilka słów listownie. Pewnie każdy z nas ma gdzieś zachowane te listy pisane pięknym pismem, chociaż już drżącą ręką przez Pana-Od-Schulza-i-Popiołów. Bo to jedne z ważniejszych słów na jakie my, młodzież pisząca wiersze, pełna poczucia buty i arogancji - mogliśmy dostać na drogę. Wiem, że rozmawiał z żoną o tym, co czytał. Miał swoje zdanie na temat każdego z tych wypieków.
Wiedziałem, że Pani Bieta, jeszcze Pani, miała, jak sama mówiła, trzy mamy. Jedną, Henię Koppel z d. Rochman, która ją urodziła 5 stycznia 1942 roku w warszawskim getcie. Drugą, Irenę Sendlerową, która ją z getta wyciągnęła w pudełku wraz ze srebrną łyżeczką, na której rodzice wygrawerowali jej datę urodzin. I tę trzecią mamę, Stanisławę Bussoldową, która ją przyjęła jak swoje dziecko i wychowała.
Pani Bieta była Panią chyba nie dłużej niż pół dnia. Nie wiem, w którym momencie przeszliśmy na Ty i czy to było deklaratywne czy bezwiedne, nie pamiętam. Chyba było naturalne, mimo różnicy wieku. Są relacje, w których mimo wielkiej życzliwości, serdeczności - nie umiem przejść na "Ty", druga osoba liczby pojedynczej jakoś nie układa się w gardle. Ale tym razem było odwrotnie. Ktoś, kto wierzy w reinkarnację, transmigrację powiedziałby, że od razu było czuć, że mamy silny związek karmiczny z poprzednich wcieleń. Albo i z tego wcielenia, bo życie jak się okazuje, jest długie i fascynujące.
- Proszę być moim ochroniarzem - powiedziała Bieta i przewędrowaliśmy pod rękę wówczas cały dzień. Byliśmy u Prezydenta Miasta, byliśmy na uniwersytecie i na uroczystym obiedzie. Zaczęła się tego dnia nasza historia. Dobrze, że życie może trwać tak długo i tyle może się wydarzyć. Tak mówi czasem Bieta i ma rację. Na przykład my mogliśmy się wydarzyć.
I ten dzień na zawsze będzie dla mnie - oprócz tego, że nie przestał być Dniem Pamięci o Nieocalonych - dniem świętowania kolejnej rocznicy początku tej szczególnej znajomości.
Nie umiem się nie uśmiechać do tej myśli. Nie umiem nie czuć ciepła w sercu. W ten dzień.
Nie umiem nie myśleć, że to najlepsza odpowiedź na to, co wtedy się wydarzyło.
I na to, co mimo zaklęć i tłuczenia non stop słów "nigdy więcej", tak bardzo, że utraciły wszelkie znaczenie - dzieje się cały czas, na okrągło w różnych miejscach świata.
I nie mam poczucia winy. Mam poczucie - jak rzadko - małego, cichego tryumfu. Być może jedynego, jaki jest jeszcze możliwy.
Tak, Bietko, dobrze, że życie jest, że trwa, że trwa długo.
Niech tak będzie.
Czyli,
Amen.
Radek Wiśniewki, Laboratorium Empatii / facebook