Nic tak nie boli jak bezradność…
Obserwuję w mediach sytuację w Polsce, staram się wyrobić własne zdanie. Czytam informacje, które pojawiają się po obu stronach politycznej barykady, bo nie mam złudzeń, że o politykę tu chodzi.
Cienkie, srebrne niteczki to nieomal niewidoczne motyle. Delikatnie trzepocząc kolorowymi skrzydełkami, powodują huragan na szczytach władzy, dają nadzieję, o którą tak ciężko w obecnych czasach. Wznoszą się, by nigdy nie opaść, nie utracić siły, istnieć, być i stawać się mądrzejszym. Srebrne niteczki, które… bowiem nie można ich kupić, nie można ich sprzedać, czy też oddać w ręce handlarza prawem, starca i szaleńca.
Obserwuję w mediach sytuację w Polsce, staram się wyrobić własne zdanie. Czytam informacje, które pojawiają się po obu stronach politycznej barykady, bo nie mam złudzeń, że o politykę tu chodzi.
Z jednej strony wierzę, że tysiące kobiet, a wraz z nimi młodzież, mają prawo do stanowienia o sobie. Po drugiej stronie stawiam prawo i rządzących, którzy egzekwują to prawo i tu powstaje dysonans. Jeżeli prawo stanowi o narodzie, o jego przywilejach i obowiązkach to, jakie może być to prawo, skoro obywatele go nie chcą? Czy jest to prawo obywatelskie, a może tych, którzy je ustanawiają, a następnie siłą egzekwują?
Gdzie zatem podziała się normalność? Niestety nie potrafię takowej zdefiniować, bowiem „prawdziwa normalność” dla każdej ze stron oznacza coś innego. Jest jednak mały, drobny element, który z każdej strony wygląda tak samo, są to cienkie, srebrne niteczki, których nieomal nie widać, a jednak tam są, one właśnie niosą nadzieję.
Wybór momentu na protest odgrywa bardzo ważną rolę, ma wielkie znaczenie, o tym wie każdy polityk i wiedzą o tym kobiety. Jeden z największych marszy kobiet walczących o pełne lub chociaż częściowe przyznanie im praw wyborczych miał miejsce w przeddzień inauguracji Woodrowa Wilsona na prezydenta w roku 1913. Dziś podaje się, że w marszu tym wzięło udział od 5000 do 8000 sufrażystek. Otrzymały pozwolenie na przemarsz i w ten sposób mogły przemaszerować tuż obok Białego Domu, otoczone tysiącami gapiów. Zostały zaatakowane przez zgromadzonych, którzy w ten sposób chcieli sprzeciwić się kampanii na rzecz prawa wyborczego kobiet. Nie tylko zostały oplute, ale rzucano w nie przedmiotami, a także atakowano fizycznie. Choć wiele kobiet zostało rannych, publiczne oburzenie przełożyło się na szersze poparcie dla ruchu wyborczego. Wkrótce potem ruch ten nazwano pierwszą falą feminizmu, która szybko wygasła gdy kobiety otrzymały prawo wyborcze.
Jednym z najbardziej spektakularnych, a dziś już legendarnych protestów, był ten, który odbył się we wrześniu 1968 roku gdy prawie 400 kobiet zaprotestowało przeciwko wyborowi Miss America. Kobiety z tzw. drugiej fali feminizmu biorące udział w tym wolnościowym zrywie, protestowały przeciwko publicznemu promowaniu „niedorzecznych standardów piękna”, którego symbolami stały się dla nich szpilki, makijaż czy staniki. Maszerowały wokół tzw. „śmietnika wolności”, wrzucając do niego po kolei przedmioty kobiecego ucisku. Dużą rolę w opisie tamtych wydarzeń odegrały media, nie przychylnie nastawione do tego rodzaju wydarzeń. Do dziś dnia pozostały plotki, anegdoty i niedopowiedzenia związane z tym wydarzeniem jak chociażby to, że w trakcie tego korowodu podpalono kosz, a rozochocone feministki wrzucały do niego i paliły przede wszystkim własne biustonosze. I choć dzięki mediom nieomal na całym świecie mit ten przetrwał w takiej czy innej formie, to prawda jest taka, że nic takiego nie miało miejsca, że to wierutna bzdura.
18 marca 1970 roku, grupka około 100 aktywistek wtargnęła do redakcji poczytnego magazynu dla pań zatytułowanego Ladies ‘Home Journal, odmawiając opuszczenia go przez ponad 11 godzin! Wśród listy żądań znalazły się punkty, w których kobiety domagały się, aby redakcja magazynu, prowadzona przez mężczyzn i narzucająca ich, czyli męski punkt widzenia, zatrudniła kobiety do edycji treści prezentowanych przez Journal. John Mack Carter, ówczesny redaktor naczelny nie zgodził się na rezygnację ze stanowiska, jednak przychylił się do projektu by fragment nowego wydania, w całości został przygotowany przez kobiety. Tak też się stało i już w sierpniu ukazał się w kioskach nowy i lepszy, bo kobiecy, Ladies ‘Home Journal. Trzy lata po tych wydarzeniach, starsza redaktor Leonore Hershey przejęła stanowisko redaktora naczelnego magazynu.
Jeden z głównych powodów powstania w latach ‘70 ruchów feministycznych tzw. drugiej fali został zainspirowany wstrząsającymi krajem, ciągłymi protestami związanymi z poprawką do konstytucji Stanów Zjednoczonych (Equal Rights Amendment – ERA). Poprawka ta miała za zadanie uchylić federalne i stanowe ustawy dyskryminujące kobiety i zapewnić by płeć nie wpływała na zakres praw kobiet i mężczyzn, by nie była przyczyną dyskryminacji. I choć dziś wydaje się to zupełnie proste i naturalne, to wówczas, ERA gwarantująca kobietom takie same prawa jak mężczyznom, stała się kamieniem milowym na drodze przyszłych zmian. Poprawka po raz pierwszy została przedstawiona Kongresowi Stanów Zjednoczonych w 1923 r., krótko po przyznaniu kobietom w Stanach Zjednoczonych praw wyborczych, ostatecznie w październiku 1971 r. uzyskano większość dwóch trzecich głosów w Izbie Reprezentantów, po czym 22 marca 1972 r. została uchwalona przez Senat Stanów Zjednoczonych większością dwóch trzecich głosów, a następnie przesłana do legislatur stanowych celem ratyfikacji przez co najmniej trzy czwarte z nich. W ciągu roku poprawkę zaakceptowały kongresy 30 stanów! Jednak kilka stanów, takich jak Illinois, uparcie stawiało opór i szybko zwróciło uwagę Narodowej Organizacji na rzecz Kobiet (NOW). Pierwsza demonstracja w Illinois miała miejsce w maju 1976 roku, kiedy NOW zorganizował około 16000 protestujących w Springfield, stolicy stanu. Kiedy jednak Illinois wciąż się opierało, grupa zorganizowała jeszcze więcej marszów. W Dniu Matki w 1980 r. przez centrum Chicago przemaszerowało ponad 90000 osób popierających ERA. W tym samym czasie gdy Illinois broniło się przed ratyfikacją tej poprawki, marsze ERA stały się jednym z ważniejszych symboli definiujących wysiłek ruchów kobiecych. Poprawkę do Konstytucji Stanów Zjednoczonych ratyfikowało 35 stanów, a ponieważ nie została uznana przez przynajmniej 38 stanów – nie weszła w życie jako 27. poprawka do Konstytucji. Przed rokiem 1982 kongresy stanowe Kentucky, Nebraski, Tennessee, Dakoty Południowej i Idaho już po ratyfikacji poprawki, przegłosowały wycofanie się z niej. Kolejne stany Nevada (2017), Illinois (2018) i Wirginia (2020) ratyfikowały poprawkę. Smaczku całej tej historii nadaje fakt, że w miesiąc po ratyfikacji przez Wirginię, Izba Reprezentantów przegłosowała… wsteczne jej usunięcie, lider senackiej większości z ramienia partii republikańskiej Mitch McConnell przedstawił się wówczas jako osoba niebędąca zwolennikiem poprawki.
Dziś, na całym świecie, wielu nie może sobie wyobrazić studenckich kampusów bez uśmiechniętych nastolatków wędrujących nocą od jednego do drugiego akademika, choć nie zawsze tak było. Pierwszy marsz, pod nazwą „Take Back the Night”, odbył się w Filadelfii w październiku 1975 roku, kilka dni po zamordowaniu Susan Alexander Speeth, mikrobiolog, która wracała samotnie do domu. Drugi marsz odbył się w roku 1976 w Brukseli kiedy kobiety z zapalonymi świecami spacerowały nocą po ulicach. Od tamtego czasu wiele się zmieniło i dzisiejsze marsze bardziej skupiają się na przeciwdziałaniu przemocy seksualnej. W roku 2001 grupa kobiet, które brały udział w pierwszych tego typu marszach, dzięki inicjatywie Katie Koestner aktywistki związanej z walką z przemocą seksualną, utworzyła Fundację pod nazwą „Take Back the Night”, pomagając w działalności innych kobiet w Stanach Zjednoczonych oraz na świecie. Marsze te do dziś dnia odbywające się corocznie w miastach na całym świecie w połowie poświęcone są pomocy kobietom dotkniętym przemocą, a po części protestom przeciwko tej przemocy.
Prawdziwie oddolny ruch kobiet, który zorganizowany pocztą pantoflową, co sprawia, że jego frekwencja jest jeszcze bardziej godna podziwu, odbył się w 2000 roku pod nazwą Marsz Miliona Mam. Wyobraźcie sobie, że około trzech czwartych miliona ludzi pojawiło się w Washington’s National Mall, aby opowiedzieć się za ściślejszą kontrolą dostępności do broni. Marsz ten, w którym wzięli udział politycy i celebrytki, dotarł również do „ściany śmierci”, gdzie widniało wówczas 4001 nazwisk osób, które padły ofiarą przemocy z użyciem broni. Podobne marsze satelitarne odbyły się w ponad 70 innych miastach, zwiększając w ten sposób, całkowitą liczbę demonstrantów i demonstrantek do około miliona!
Zwykło się mówić, że to w liczbach jest siła, a jeśli tak to „The March for Women’s Lives” był wydarzeniem wyjątkowo pozostawiającym po sobie ślad. Dziś trudno ustalić dokładną liczbę manifestujących 25 kwietnia 2004 przed Kapitolem w Waszyngtonie. W demonstracji zorganizowanej przez niezliczone organizacje kobiece uczestniczyły między innymi Whoopi Goldberg, Julianne Moore, Kathleen Turner czy Susan Sarandon oraz Madeleine Albright. Marsz miał wywrzeć zmiany w kursie polityki ówczesnego prezydenta George’a W. Busha, który skupił się na polityce antyaborcyjnej. Pomimo tak wielkiej frekwencji na wiecu, marsz nie zdołał przeszkodzić Bushowi w listopadowej reelekcji. Marsz, bez względu na tak wielką ilość uczestników odbył się dość spokojnie i bez większych napięć. Aresztowano jedynie grupę szesnastu demonstrantów z Koalicji Chrześcijańskiej Obrony, która to demonstrowała bez odpowiedniego pozwolenia i przekroczyła policyjne bariery odgradzające teren wyznaczony na „The March for Women’s Lives”.
Nie wszyscy demonstranci głośno skandują i wznoszą wysoko transparenty. W czerwcu 2011 roku kilkadziesiąt kobiet w Arabii Saudyjskiej, ryzykując aresztowanie, protestowało, siedząc za kierownicą swoich aut. Arabia Saudyjska jest ostatnim krajem na świecie, który zakazuje kobietom prowadzenia pojazdów. Protest zorganizowany przede wszystkim za pośrednictwem mediów społecznościowych nie był zbyt liczny i chociaż na jego zakończenie, nie było nawet wspólnego zdjęcia, to skupił on na sobie uwagę całego świata. Podobny protest w tym kraju, odbył się w roku 1990, chociaż zakończył się zupełnie inaczej, wygląda jednak na to, że ten ostatni przyniósł pewne zmiany. Została zatrzymana tylko jedna kobieta, której policjant wystawił mandat.
3 kwietnia 2011 roku w Toronto odbył się niezwykły Marsz Szmat (SlutWalk), wzięło w nim udział około 3000 kobiet i mężczyzn rozzłoszczonych słowami pewnego funkcjonariusza policji, który publicznie powiedział, że kobiety nie powinny „ubierać się jak dziwki”, jeśli chcą uniknąć napaści. Przybyli maszerowali, aby zaprotestować przed obwinianiem ofiar gwałtu o ataki na samych siebie. Do tej pory odbyło się prawie 100 marszów satelitarnych w największych miastach na całym świecie, w tym także w Bostonie, Londynie, New Delhi, Sydney czy Jerozolimie. W Polsce Marsze Szmat miały miejsce w Gdańsku (2011) i Warszawie (2013, 2014, 2016).
Protesty w Polsce pod wspólnym hasłem „Strajk kobiet” nieprzerwanie trwają od 22 października. To wtedy właśnie Trybunał Konstytucyjny orzekł, że przepis tzw. ustawy antyaborcyjnej z 1993 roku jest niezgodny z konstytucją. Przepis ma stracić moc wraz z publikacją wyroku, ale ten nie został jak dotąd ogłoszony. Strajk kobiet jest oddolnym, niezależnym ruchem społecznym, popieranym przez kobiety i wspieranym przez rozumnych mężczyzn. Protestują i działają pod hasłami na rzecz praw kobiet, demokracji, Polski dla wszystkich. Zmobilizowali się w ponad 150 miastach Polski. Tworzą nieformalną i niepartyjną, inicjatywę kobiet, zarówno niezrzeszonych, jak i należących do różnych organizacji kobiecych, które zorganizowały Ogólnopolski Strajk Kobiet – Czarny Poniedziałek 3 października 2016 roku w Polsce i za granicą. Ich protesty w tamtym czasie doprowadziły do wycofania się przez partię rządzącą z przegłosowania projektu całkowitego zakazu aborcji. Tamten strajk z 2016 roku, wpisał się w serię kobiecych protestów w różnych państwach świata. Dało to narodziny Międzynarodowemu Strajkowi Kobiet, koalicji kobiet z ponad 60 krajów świata, które mogły wziąć swoje sprawy, we własne ręce. W Polsce, która jest kobietą, w ostatnich dniach ogólnokrajowych protestów, funkcjonariusze policji zatrzymali 17-latka bez informowania o tym jego rodziców, straszyli więzieniem 14-latka, użyli pałek, petard i gazu łzawiącego przeciwko młodzieży, chłopcom i dziewczętom, policjanci bili kobiety, dziewczynki oraz dzieci. Wygląda na to, że służba policyjna już ją nie jest, raczej staje się służbą partyjną. Wiceminister resortów siłowych, głośno, publicznie przed kamerami mówi o tym, że nie powinno być w Sejmie opozycji, nawołując do nieuzasadnionej agresji i wszczynania burd, a w tym samym czasie policjanci przekraczają wszelkie możliwe zasady, traktując protestujących na tej samej zasadzie co kiboli. Na naszych oczach odchodzi świat patriarchatu, niech tak się stanie jak najszybciej. Nadchodzi fala, a jeśli nie nauczysz się pływać, to utoniesz. Już pora dostrzec niewidoczne srebrne niteczki. Nadzieję.