Bartosz Węglarczyk
To moja porażka. Jestem zły na siebie, że przestałem wierzyć, iż dziennikarze są ponad podziałami, że są wartości, które nas wszystkich łączą. Już w to nie wierzę i jest mi z tym źle.
Nastały koszmarne czasy dla dziennikarzy w Polsce. Zawsze w tym zawodzie trzeba było mieć mocne nerwy, ale teraz to już naprawdę nastał Czas Sprawdzianu.
Sprawdzianu wiary w zasady i wartości tego zawodu. Sprawdzianu silnej woli i stalowych nerwów. Piszę o tym, bo sam mam wrażenie, że nie zawsze zdaję ten sprawdzian silnej woli i stalowych nerwów.
Czasem się zbyt denerwuję. Ostatnio spotkało mnie to przy sporze z wiceministrem kultury, który publicznie oskarżył Onet o kłamstwo, bo pan odpowiadający w ministerstwie m.in. za reformę rynku mediów nie rozumie, co to jest depesza agencyjna i jak z informacji agencyjnych korzystają media. Pan wiceminister oskarżył Onet o manipulację, bo zacytowaliśmy depeszę francuskiej agencji AFP.
Powinienem był mu napisać, że nie ma pojęcia o czym mówi, ale wdałem się z nim w dyskusję, a w dyskusji z kimś, kto patrzy na świat przez ideologiczne okulary, zdrowy rozsądek i umysł zawsze są skazane na przegraną.
Przy okazji tej smutnej dla mnie wymiany pomyślałem, że te trudne czasy spowodowały, że po raz pierwszy w życiu stwierdziłem, że wśród dziennikarzy są ludzie, z którymi nie chcę rozmawiać, spotykać się i którym nie chcę podać ręki.
To moja porażka. Jestem zły na siebie, że przestałem wierzyć, iż dziennikarze są ponad podziałami, że są wartości, które nas wszystkich łączą. Już w to nie wierzę i jest mi z tym źle.
Kiedyś lubiłem i szanowałem Jacka i Michała Karnowskich. Nie zgadzałem się z nimi w bardzo wielu sprawach, ale szanowałem ich za pasję, uważałem ich za niezwykle sprawnych organizatorów i kibicowałem ich mediom, żeby się rozwijały.
Dziś patrzę na imperium Karnowskich i widzę w nich prawdziwe zło. Ukryte reklamy, teksty promocyjne udające artykuły, teksty otwarcie wspierające władzę i teksty otwarcie pisane po to, by przychylność władzy zyskać. Arogancja i buta ludzi, którzy wiedzą, że mają za sobą siłę państwa. Zero empatii, zero standardów, brutalna siła wsparta przez polityków.
Lubiłem kiedyś bardzo Piotrka Semkę. Kiedyś oprowadzałem go po Moskwie, której nie znał, pomagałem mu zrozumieć tamtą rzeczywistość. Dziś Piotrek myli nawet moje imię, gdy atakuje mnie i moją redakcję np. za to, że cytujemy zagraniczną agencję prasową. Piotrek Semka i Piotrek Zaremba mieli kiedyś bardzo podobne podejście do tego, co oznaczają dziennikarska przyzwoitość i rzetelność.
Dziś Piotrek Zaremba (ktoś pamięta nas jeszcze z cotygodniowych pogadanek z Wojciechem Mannem w Trójce, dziś rzecz nie do pomyślenia?), przygnieciony rzeczywistością mediów, w których pracuje, praktycznie przestał pisać o polityce i najczęściej opisuje seriale telewizyjne. Semka broni rządu zawsze i wszędzie. Dziś w Tok FM opowiadał kompletne bzdury o tym, że „operacja Komisji Europejskiej przeciwko Polsce popchnęła Brytyjczyków do Brexitu. To, że referendum w Wielkiej Brytanii odbyło się w czerwcu 2016 r., czyli w momencie, gdy Bruksela nie prowadziła żadnej „operacji” przeciwko Polsce, oczywiście Semce nie przeszkadza w kreowaniu rzeczywistości. Bo już mu nie chodzi o bycie dziennikarzem.
Wspomnę jeszcze o Rafale Ziemkiewiczu, którego światopogląd nigdy mi nie odpowiadał, ale gdy kiedyś byłem u niego w programie w TV Republika, rozmawialiśmy o polityce jak człowiek z człowiekiem. Dziś, gdy Ziemkiewicza ogarnęła mania antyżydowska, nie jest już to możliwe. Fakt, że ten człowiek nadal pracuje w TVP, jest hańbą dla wszystkich dziennikarzy.
Ktoś mnie ostatnio pytał, czy te podziały wśród dziennikarzy są do odrobienia, czy dziennikarze są dziś w stanie stanąć razem w jakieś sprawie.
Nie, nie są. Nie, te podziały nie są już do zakopania. Politykom udało się nas podzielić. Oni dzięki temu mają się lepiej, my z tego powodu cierpimy, prestiż naszego zawodu leży i kwiczy. Lepiej nie będzie, gorzej może być jak najbardziej.
Jestem zły na siebie, że dałem się porwać tej fali. Jestem wściekły na Karnowskich czy Semkę, że dla kasy i dla poklasku polityków zapomnieli, po co robią to co robią. Na szczęście nawet wśród ich redakcyjnych kolegów są wciąż prawdziwi dziennikarze. Ich nazwisk nie wymienię, bo tylko bym im zaszkodził.
Bartosz Węglarczyk