Marcin Zegadło - poeta, publicysta
W środę 27 stycznia będzie miała miejsce kolejna rocznica wyzwolenia obozu przez żołnierzy Armii Czerwonej. Ja piszę o tym dzisiaj, żeby ta fotografia została z nami trochę dłużej niż kilka godzin. Tylko zrządzenie losu sprawiło, że urodziliśmy się na tyle późno, że nasze dzieci nie pozują do tej fotografii. Warto również pamiętać, że to nie oznacza, że nigdy nie zapozują do podobnej.
Jest taka fotografia wykonana po wyzwoleniu obozu w Auschwitz.
Grupa dzieci ściśniętych w dużej grupie wyciąga w kierunku obiektywu odsłonięte, drobne przedramiona, prezentując na nich swoje numery obozowe. Nie widzimy numerów. Domyślamy się tylko ich obecności. Tak jak domyślać się możemy tego, co były w stanie pomieścić świadomość i pamięć dziecka zamkniętego w obozie.
Czego było świadkiem? Czego doświadczało? O czym śnić może dziecko, którego oczy niemal od początku jego istnienia na Ziemi rejestrują wyłącznie obrazy z miejsca, które kiedyś Wiesław Kielar - więzień obozu, określi mianem Anus mundi – odbytem świata.
Zawsze, kiedy przyglądam się tej fotografii, mój wzrok skupia się na dziewczynce stojącej u dołu zdjęcia. To ta druga z lewej. Patrzy prosto w obiektyw, jest skupiona na tym, że odsłania swoją małą rękę. Próbuje uwolnić ją ze zniszczonego płaszczyka. Sprawia wrażenie naburmuszonej. Jest zima. Pewnie marznie. W przeciwieństwie do innych dzieci zdaje się pokazywać swoje przedramię niechętnie, tak jakby już teraz mówiła (myślała): „Dajcie spokój! Nie chcę o tym mówić! Chcę jak najszybciej o tym zapomnieć!" Jednocześnie to jest wzrok kogoś, kto jest już dorosły, kogoś dojrzałego, kogoś, kto o śmierci wie więcej niż dzisiejsi dorośli. Trudno wytrzymać taki wzrok komuś, kto nigdy nie był głodny, nigdy nie bał się, że nie dożyje jutra.
Moja czteroletnia córka jest w podobnym wieku jak dziewczynka z fotografii. To mogłaby być moja czteroletnia córka. Myślę o tym, kiedy przyglądam się tej fotografii i kiedy patrzę na córkę śpiącą w ciepłej pościeli, w ciepłym mieszkaniu, kiedy wszystkie wojny toczą się za granicą.
Tylko zrządzenie losu sprawiło, że urodziliśmy się na tyle późno, że nasze dzieci nie pozują do tej fotografii. Warto również pamiętać, że to nie oznacza, że nigdy nie zapozują do podobnej.
To, co doprowadziło do Auschwitz, co spowodowało, że ktoś na przedramieniu kilkuletniej dziewczynki wykłuł igłą obozowy numer – to „coś”, co pewien czas odżywa, jak wulkan może okazać się aktywne. Wybuchu wulkanu nie da się przegapić. Nacjonalizmy, ksenofobia, antysemityzm, i wszelkiej maści faszyzmy – rodzą się po cichu. Często na małych, miejskich, słonecznych uliczkach.
Za dwa dni, w środę 27 stycznia będzie miała miejsce kolejna rocznica wyzwolenia obozu przez żołnierzy Armii Czerwonej. Ja piszę o tym dzisiaj, żeby ta fotografia została z nami trochę dłużej niż kilka godzin.
Primo Levi w swojej książce „Rozejm” wspomina chłopca, któremu więźniowie nadali imię Hurbinek:
„Hurbinek miał trzy lata, urodził się prawdopodobnie w Auschwitz i nigdy nie widział drzew. Walczył, do ostatniego tchnienia, aby zdobyć sobie miejsce w świecie ludzi, z którego wygnała go zwierzęca moc. Bezimienny Hurbinek, na którego mikroskopijnym przedramieniu wytatuowano obozowy numer, zmarł w pierwszych dniach marca 1945 roku. Nic po nim nie zostało”.
Kiedy robiono to zdjęcie Hurbinek jeszcze żył. Dlatego patrząc na tę fotografię, tak naprawdę patrzymy na wszystkie te dzieci, których na niej nie ma. Każde z nich to kolejny Hurbinek/Hurbinka.
Marcin Zegadło