Szukaj w serwisie

×
12 marca 2019

20 lat Polski w NATO. „Polska to sojusznik nie tylko na dobre, ale i na trudne czasy, choć to, co się dzieje w wojsku, wcale mnie nie cieszy”

Rozmawiała Monika Sieradzka

Janusz Onyszkiewicz, ur. 1937, były minister obrony (1992-1993 i 1997-2000), były poseł na Sejm i do Parlamentu Europejskiego, były wiceprzewodniczący PE

Zdaniem byłego ministra obrony Janusza Onyszkiewicza obecność wojsk USA w Polsce sprawi, że USA w razie zagrożenia będą bronić Polski. W wywiadzie dla Deutsche Well Onyszkiewicz wspomina wsparcie Niemiec dla wejścia Polski do NATO.

Ministrowie obrony Niemiec, Polski i Danii. Rok 1998. Fot. Źródło: dw.de

Deutsche Welle: Jak Pan zapamiętał dzień wejścia Polski do NATO, 12 marca 1999?

Janusz Onyszkiewicz: Pamiętam, że wieczorem przed Grobem Nieznanego Żołnierza w Warszawie stawił się cały rząd, a także asysta wojskowa i czekaliśmy na sygnał ze Stanów Zjednoczonych, że dokumenty ostateczne potwierdzające nasze członkostwo w NATO zostały podpisane i doręczone sekretarz stanu pani Madeleine Albright. Wtedy po odegraniu hymnu narodowego została wciągnięta na maszt flaga NATO. To był dla mnie bardzo wzruszający moment, w tamtej chwili miałem poczucie, że dzieje się naprawdę coś naprawdę ważnego, o historycznym znaczeniu.

Spodziewał się Pan, że tak szybko to nastąpi? W kilka lat po rozwiązaniu Układu Warszawskiego?

Janusz Onyszkiewicz: Mogę przywołać tu jedną scenę. W 1993 roku pojawiliśmy się w Brukseli w NATO, pani premier Suchocka i ja, i wtedy dobitnie i oficjalnie zadeklarowaliśmy naszą chęć przystąpienia do NATO. Manfred Wörner, sekretarz generalny NATO, powiedział wówczas na konferencji prasowej, że nie jest to wykluczone i że NATO nie jest sojuszem zamkniętym, że odpowiedni artykuł to przewiduje. Na tym zakończył. A ja odpowiadając na pytania dziennikarzy, powiedziałem o perspektywie pięciu lat. Na pytanie, na jakiej podstawie tak myślę, odpowiedziałem, że nie ma to racjonalnych podstaw poza przekonaniem, że w Europie wszystko dzieje się szybko. No i to się sprawdziło.

DW: Czyli intuicja Pana nie zawiodła. Przekonywał Pan natowskich decydentów, że Polska jest gotowa, ale czy była naprawdę?

Janusz Onyszkiewicz: Jeśli za gotowość przyjąć stan polskich sił zbrojnych w porównaniu do krajów będących już członkami NATO, to nie była. Ale też nie było w tym momencie jakichś potężnych wyzwań, przed którymi stał Sojusz, zatem przyjęcie kraju, którego siły zbrojne nie spełniają wszystkich standardów, nie było czymś groźnym. Gdy Hiszpania czy Turcja wchodziły do NATO, to ich armie też nie były gotowe. Oczywiście rozszerzenie NATO nie było czymś, co zostało od razu zaakceptowane i uznane za oczywistość przez naszych zachodnich partnerów. To był pewien proces.

DW: Kto odegrał kluczową rolę w tym procesie?

Janusz Onyszkiewicz: Ja osobiście zapamiętałem z wdzięcznością stanowisko, które bardzo wcześnie zajął ówczesny minister obrony Niemiec Volker Rühe, który powiedział: Polska powinna wstąpić do NATO, a jego głos jako niemieckiego ministra obrony bardzo wiele znaczył. W Ameryce ważną rolę odegrał Zbigniew Brzeziński. Wiadomo było, że jeśli USA nie wyrażą zgody, to nie będzie Polski w NATO. Tu do ratyfikacji polskiego członkostwa wymagana była nie zwykła większość, lecz większość 2/3 głosów w Senacie, ale uzyskanie tej większość w końcu się udało, także dzięki poparciu prezydenta Clintona i sekretarz stanu Madeleine Albright.

DW: Jak zachowywali się Rosjanie? Czy od razu do nich dotarło, że Polska to już nie jest „bliska zagranica”, już nie ich strefa wpływów?

Janusz Onyszkiewicz: Rosjanie oczywiście od samego początku byli przeciwni naszemu członkostwu w NATO i zdecydowanie się temu sprzeciwiali. Chodziło im głównie o Polskę. Z moich rozmów z politykami z Węgier czy Czech wynikało, że Rosjanie nie stawiali oporu w sprawie ich wejścia do NATO. My ten rosyjski opór próbowaliśmy przełamywać, także podczas wizyty Jelcyna w Polsce w sierpniu 1993. W wyniku jego rozmów z Wałęsą udało się go przekonać do wydania komunikatu, w którym były zacytowane fragmenty traktatu z Helsinek (Akt Końcowy KBWE z 1975 – red.) podpisanego przez ZSRR, gwarantującego prawo każdego kraju do wejścia do takiego sojuszu wojskowego, który dany kraj uzna za najwłaściwszy. W ten sposób niejako w sposób ukryty wyrażona została może nie akceptacja, ale przynajmniej brak sprzeciwu Rosji wobec polskiego wejścia do NATO. Pod naciskiem kół wojskowych prezydent Jelcyn bardzo szybko się z tego wycofał.

DW: To wyjście Jelcyna przed szereg, często komentowane jako wpadka, było początkiem przełamywania oporu Rosji?

Janusz Onyszkiewicz: To pokazało, że opór Rosji, choć werbalnie bardzo silny, nie jest oporem o charakterze egzystencjalnym, dlatego można było z procesem rozszerzenia NATO iść dalej i wkrótce okazało się, że Rosja sama się zorientowała, że nie jest w stanie tego procesu zatrzymać. W końcu udało się Rosjan nakłonić do tego, by się pogodzili z wejściem Polski, Czech i Węgier do Sojuszu, a ceną, jaką trzeba było zapłacić, było polityczne porozumienie, które przyjęło później postać porozumienia między NATO a Rosją (Akt Założycielski NATO-Rosja z 1997 r. – red.), w którym obie strony deklarowały, że wyrzekają się użycia siły i groźby użycia siły, że akceptują wszelkie granice i integralność terytorialną państw w naszym regionie i w Europie oraz ustanawiają radę, która miała cały czas dyskutować o sprawach bezpieczeństwa pomiędzy NATO i Rosją.

Ze strony NATO padła też deklaracja, że nie będzie rozwijać znaczących sił zbrojnych na terenie przyjmowanych państw i że nie będzie dyslokować broni jądrowej na tym terenie. Tylko że ta deklaracja, która zawierała także zobowiązanie do respektowania integralności terytorium wszystkich krajów i do nieużywania siły, została przez Rosję złamana. Tymczasem NATO w dalszym ciągu przestrzega litery i ducha tej deklaracji.

DW: Od wejścia Polski do NATO mija 20 lat, jak Pan ocenia ten okres? Czy rzeczywiście jesteśmy prymusem w ramach Sojuszu, bo wydajemy dużo na obronę?

Janusz Onyszkiewicz: Przez cały czas członkostwa nasze wydatki obronne były na poziomie około 2 procent PKB. Myślę, że sprawdziliśmy się jako rzetelny sojusznik. Pokazaliśmy to przede wszystkim Stanom Zjednoczonym, co było o tyle istotne, że gdy zabiegaliśmy o członkostwo, to przekonywaliśmy, że Polska to sojusznik nie tylko na dobrą pogodę, ale i na trudne czasy. Daliśmy temu wyraz, wspierając USA w obu wojnach w Iraku, a także w innych działaniach, które podejmowały USA lub NATO, że przypomnę udział w misji w Iraku już po zakończeniu działań wojennych oraz dość liczną obecność w Afganistanie.

Polskie siły zbrojne w tej chwili są całkowicie zintegrowane z Sojuszem, choć to, co się ostatnio dzieje w wojsku, czyli szybkie i daleko idące zmiany personalne wcale mnie nie cieszą i nie cieszy mnie to, że proces modernizacji polskich sił zbrojnych nie postępuje tak szybko, jak mogłoby to być.

DW: Czy te duże rotacje kadrowe w armii w ostatnich latach nie osłabiają naszej wiarygodności w oczach partnerów z NATO?

Janusz Onyszkiewicz: Mam nadzieję, że wiarygodności Polska nie utraciła, ale pozycja Polski w NATO uległa daleko idącemu osłabieniu. Nie chcę powiedzieć, że nowi oficerowie są źli, ale oczywiście nie mają takiego doświadczenia, rozeznania i pozycji jak ci, którzy zostali zwolnieni. A trzeba pamiętać, że w sztabie generalnym według oficjalnych informacji przekazywanych przez MON dokonano zmian na 90 proc. stanowisk kierowniczych. Podobnie w cywilnej części ministerstwa. Te zmiany kadrowe są niesłychanie radykalne. To z całą pewnością nie może sprzyjać utrzymaniu kondycji polskich sił zbrojnych na poziomie, jaki miały jeszcze przed tym całym drastycznym działaniem.

DW: Jednocześnie Polska silnie zabiega o wzmocnienie amerykańskiej obecności w Polsce. Co Pan sądzi o tym projekcie?

Janusz Onyszkiewicz: Oczywiście, że dla nas obecność jednostek natowskich, amerykańskich w szczególności, jest bardzo istotna. To trochę przypomina amerykańska obecność wojskową w Berlinie Zachodnim. Przecież Berlin Zachodni wojskowo był nie do obrony, ale wiadomo było, że gdyby nastąpiła próba zawładnięcia Berlina przez stronę radziecką, oznaczałoby to zderzenie z wojskami amerykańskimi i brytyjskimi.

Obecność żołnierzy amerykańskich czy jakiegokolwiek innego kraju NATO na terenie Polski jest istotna, bo to jest to, co po angielsku określa się jako „tripwire”, czyli coś, o co agresor może się potknąć i wyzwolić jakieś inne działania. Tylko dobrze by było, aby ta obecność była traktowana jako obecność w ramach NATO oraz w porozumieniu z naszymi sojusznikami. Bardzo się cieszymy, że bataliony NATO rozmieszczone w Polsce i krajach bałtyckich mają ogólnonatowski, wielonarodowy charakter.

DW: A jednak polskim władzom nie chodzi o jakiekolwiek wojska NATO, ale konkretnie o Amerykanów. Zabiegają też o stałe, a nie rotacyjne stacjonowanie wojsk. Czy nie stałoby to w sprzeczności z ustaleniami między NATO a Rosją?

Janusz Onyszkiewicz: Ustalenia między Rosją a NATO (z 1997 roku – red.) mówią o tym, że NATO nie ulokuje żadnych znaczących sił wojskowych w pobliżu granicy z Rosją. Znaczące siły wojskowe to skala dywizji, w związku z tym jedna brygada jeszcze nie narusza tych ustaleń. A w Polsce nikt nie spodziewa się pojawienia się amerykańskiej dywizji, bo nie ma się skąd pojawić. Natomiast zwiększona obecność Amerykanów w Polsce dawałaby gwarancję, że jeśli doszłoby do jakiejś agresji, to Stany Zjednoczone będą tym krajem, który jako bezpośrednio zaangażowany, realizowałby artykuł 5 Traktatu Waszyngtońskiego, czyli te gwarancje bezpieczeństwa, które Polska ma w ramach NATO.

DW: Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

REDAKCJA POLECA

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Exit mobile version

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję