Szukaj w serwisie

×
5 czerwca 2018

Dariusz Stokwiszewski: Propaganda PiS ogłupia i wypacza rzeczywistość

Dariusz Stokwiszewski

Zaczyna upadać mit IV Rzeczpospolitej, tej, która rękoma jej demiurgów miała naprawić to, co w kraju złe i tym samym „podnieść ojczyznę z kolan”! Owa IV RP stała się karykaturą czegoś, co tylko przypomina dawną Polskę Jagiellonów, z która liczyła się Europa, czyli cały ówczesny świat.

 

Co tak naprawdę stało się z Polską, której status quo jest według obecnie rządzących, tak niskie, iż stało się synonimem upadku na kolana, a oni mieli być jej – Polski – zbawcą?! Zadaję to pytanie z pewnym zażenowaniem, gdyż (nawet będąc doktorem politologii) nie umiem na nie sam odpowiedzieć. Wstyd powie ktoś, panie kolego! Trudno! Nie zmienia to jednak w żadnym razie mojego stanowiska, gdyż nie przypominam sobie tego, aby po tym, jak na początku l. 90. XX w., RP odzyskała pełną niezależność od dotychczasowych jej „opiekunów”, coś złego się z nią działo. Oczywiście, budowanie nowego na zrębach tego, co było jedynie namiastką państwowości, nie jest nigdy ani łatwe, ani bezbolesne, a na dodatek pozbawione pewnej ilości błędów. Tak jest zawsze; ważne jest wyłącznie to, aby wyciągać z nich wnioski. Tak też myślę, działo się przez ponad dwie dekady. Dotąd, aż do władzy doszła partia marząca o powrocie do dawnej wielkości Polski Jagiellońskiej, znanej też pod nazwą IV Rzeczypospolitej. Niestety nie udało jej się tego zrobić! Nasuwa się pytanie: dlaczego? Aby na nie odpowiedzieć, należy cofnąć się nieco w czasie.

Powoli zaczyna upadać mit IV Rzeczpospolitej, którego założycielem miał być człowiek postrzegany przez obecny obóz rządzący, jako demiurg; ktoś obdarzony nieograniczoną mocą twórczą i wielką wyobraźnią. Jednak Jarosław Kaczyński, bo o nim tu mowa okazał się kimś na wzór głównego bohatera dobrze nam znanej książki Tadeusza Dołęgi – Mostowicza. Tym, co różni obie te postaci, jest według mnie jedynie (na korzyść bohatera powieści) to, że ten umiał grać na gitarze i samodzielnie zarabiać na życie oraz to, że zawarł związek małżeński z hrabianką Niną Ponimirską, co ostatecznie wprowadziło go - człowieka o trudnym charakterze - na salony. Tak więc, w tym akurat aspekcie postrzegać go można „niekorzystnie”, bo zamiast „poświęcić bez reszty samego siebie ojczyźnie” - jak to czynili (czynią) niektórzy znani (co nie musi oznaczać dobrzy) w historii przywódcy - wybrał miłość do kobiety.

Poza tym (nie zagłębiając się zbytnio w realia okresu dwudziestolecia międzywojennego), większość cech zbliża obu panów niezwykle. Postać Nikodema Dyzmy przedstawiona w powieści w sposób tak wyrazisty spowodowała m.in. to, że z czasem nazwisko jego stało się symbolem człowieka nieokrzesanego oraz pozbawionego kwalifikacji, i jednocześnie: spryciarza, cwaniaka, karierowicza dążącego do osiągnięcia władzy i majątku za wszelką ceną, i wszelkimi środkami. Gwoli wyjaśnienia dodam, że dla mnie słowo „kwalifikacje” ma dosyć szeroki wymiar i nie odnosi się tylko do posiadania formalnego wykształcenia. W przypadku naszych realiów może to być np. brak zdolności do bycia wybieranym na najważniejsze w państwie stanowiska, ze względu na w/w – negatywne cechy charakteru, do których dodać można jeszcze wyolbrzymione, do granic możliwości, własne ego.

Od razu dodaję tu, że cech tych nie uważam absolutnie za takie, którymi można byłoby się chwalić, ale jednocześnie nie ma podstaw do tego, aby określać je mianem inwektyw (a więc: zniewag, wyzwisk, przekleństw, obelg, znieważania, „policzka” etc.). W każdym razie nie mam najmniejszego zamiaru nikogo tym dotknąć, a jeżeli używam porównań do postaci literackich, to robię to dlatego, aby jak najlepiej zobrazować nasze realia i ich bohaterów, a nie ujmować im czci, jeśli taką posiadają.

Ubezwłasnowolniona przez ponad cztery dziesięciolecia Polska podniosła się jak Feniks z popiołów i stanęła u boku europejskich i światowych demokracji, stając się jednocześnie wzorem dla pozostałych państw dawnej komunistycznej Europy Środkowo – Wschodniej. Przystąpienie do Sojuszu Północnoatlantyckiego (1999), a następnie do UE (2004) stało się zwieńczeniem marzeń całych pokoleń Polaków. Zwłaszcza członkostwo w NATO dało jej gwarancje tego, że ma na kogo liczyć w sytuacji zagrożenia. Świat zmienił się w międzyczasie nie do poznania. Jedne państwa zniknęły, inne się pojawiły, a wraz z tym pojawiła się też nadzieja na lepszą, bardziej stabilną i bezpieczną przyszłość. To wszystko w myśl starej zasady mówiącej o tym, że „wojna/niezgoda rujnuje a pokój/zgoda buduje”. Jak się okazuje, początkowe zachwyty i peany na cześć pokojowej koegzystencji państw były przedwczesne i nie spowodowały tego, że ta rzeczywiście do końca zaistniała.

Świat po zimnej wojnie zaczął być wstrząsany nowymi, niepokojącymi zjawiskami, które jak m.in. terroryzm stały się symbolem naszych czasów. Nie mniejsze niepokoje budzą też wielorakie konflikty w różnych punktach zapalnych świata. Do niedawna Europa była od niektórych z nich wolna, jednak i ona w końcu stała się też areną licznych utarczek i konfliktów różnej natury. Polska także przestała być oazą spokoju, a jeśli tego wielu z nas jeszcze nie dostrzega to dlatego, że tak (póki co) chcą ci, którzy mogą spokój zakłócić. Dzisiaj dzieje się to, co może być akceleratorem pewnych (nieuchronnych według mnie) i niekorzystnych dla Polski wydarzeń, i to niejako na własne „jej władz” życzenie.

Polska – do niedawna jeszcze lider przemian demokratycznych i gospodarczych zaczyna schodzić z kursu reform i budowy stabilnego państwa prawa. Polityka prowadzona przez obecny rząd powoduje coraz większą alienację naszego państwa w Europie i w świecie. Polityka „podnoszenia się z kolan” powoduje m.in. obrażanie innych państw i narodów, które dotąd pomagały nam w zapewnieniu rozwoju gospodarczego oraz bezpieczeństwa narodowego. Skłócona niemal ze wszystkimi najważniejszymi partnerami i sojusznikami Polska, staje się persona non grata współczesnych demokracji, które mają dość naszego „kapryszenia”, arogancji i buty w polityce międzynarodowej. Bo oto, wspierany dotąd przez innych partner, który na dodatek nie wiedzieć po co, sam niszczy swój potencjał, zaczyna pokrzykiwać i wymachiwać szabelką, domagając się tego, aby traktowano go jak światowe imperium. W polityce unijnej pisowski rząd pragnie też na przekór wszystkim przywrócić staropolskie, szkodliwe liberum veto!

Myślenie w realnej polityce kategoriami życzeniowymi jest tylko złudzeniem tego, że w ten sposób można na coś uzyskać istotny wpływ. Polska nie ma stosownych argumentów (np. potencjału gospodarczego ani siły militarnej) do tego, aby dyktować światu warunki. Tym, co powinna wykorzystać, mogłaby za to być zdolność do koncyliacji i umiejętności osiągania kompromisów, czego nie należy mylić z serwilizmem (wiernopoddaństwem). No tak, ale, jak bumerang powraca myśl o naszych „wielkich przywódcach”, a zwłaszcza owym sprawczym demiurgu, obdarzonym „nadprzyrodzonymi” cnotami oraz cechami, w co „pisowski lud” wierzy bezgranicznie. To musi wywoływać wewnętrzny sprzeciw ludzi inteligentnych, myślących w patriotyczny sposób.

Tak więc, przenosząc się w czasy współczesne, do Polski Anno Domini 2018, wracam do myśli sformułowanej na początku artykułu: zaczyna upadać mit IV Rzeczpospolitej, tej, która rękoma jej demiurgów miała naprawić to, co w kraju złe i tym samym „podnieść ojczyznę z kolan”! Owa IV RP stała się karykaturą czegoś, co tylko przypomina dawną Polskę Jagiellonów, z która liczyła się Europa, czyli cały ówczesny świat.

 

Dariusz Stokwiszewski

 

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Exit mobile version

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję