Dariusz Stokwiszewski
Mamy eurodeputowanych, którzy nie cierpią, co prawda UE, ale kochają jej pieniądze. Mamy rząd, który ma „w wielkim poważaniu” demokrację, ale najchętniej wydarłby z UE tyle groszy, ile się da, łamiąc większość obowiązujących w niej, i całym demokratycznym świecie, zasad
Tuż po zakończeniu II wojny światowej Polska, podobnie jak inne państwa biorące udział w tym konflikcie wymagała odbudowy nie tylko jej zniszczonej infrastruktury, ale także państwa, jako systemu politycznego. Potrzeba odbudowy kraju zmobilizowała cały naród, który podjął wysiłek przywrócenia państwa do życia pomimo wszystkich, istniejących w społeczeństwie, różnic. I choć nie była to demokracja, a jej karykatura, to w tym czasie innej możliwości Polacy nie mieli. Polska na dziesięciolecia pogrążyła się w sowieckiej niewoli.
Ponad 40 lat później Polacy przeciwstawili się tej ponurej, komunistycznej rzeczywistości odzyskując państwo polskie, tworząc w nim struktury demokratyczne. W ciągu kilkunastu następnych lat Polska, z członka Układu Warszawskiego i RWPG – organizacji wrogich Zachodowi – stała się uczestnikiem światowego, a przy tym demokratycznego systemu bezpieczeństwa euroatlantyckiego – NATO i struktur gospodarczych, jakie tworzy Unia Europejska, ale nie tylko.
W tym wielkim wysiłku odchodzenia od komunizmu oraz jego systemu instytucjonalnego uczestniczyły zgodnie niemal wszystkie siły polityczne RP, które uznały, że nadrzędnym interesem Polski jest działanie ponad podziałami po to, aby kraj mógł się pokojowo, we współpracy z innymi demokracjami, rozwijać. Ci, którzy nie należeli do chcącej takich zmian większości - europejscy sceptycy – dziś są już zazwyczaj bardzo przekonani do demokracji tym bardziej że wielu korzysta z tego, co przemiany przyniosły. Tak, więc mamy eurodeputowanych, którzy nie cierpią, co prawda UE, ale kochają jej pieniądze. Mamy rząd, który ma „w wielkim poważaniu” demokrację, ale najchętniej wydarłby z UE tyle groszy, ile się da, łamiąc większość obowiązujących w niej, i całym demokratycznym świecie, zasad.
Nie wiem, jak do tego doszło, że nagle, w ciągu nieco ponad dwóch lat z państwa, które było liderem przemian demokratycznych w Europie, Polska stała się jej niechcianym dzieckiem. Wydaje się, że nad Polską zaciążyły „czarne chmury”, które sprowadziły na nią ten potop głupoty, nihilizmu, interesowności, cynizmu, chamstwa, buty i arogancji władzy, która myśli, że może robić, co tylko chce, dlatego że wygrała wybory. A przy tej okazji dodam: wygrała je przede wszystkim z tego powodu, że większość leniwych obywateli nie poszła do urn wyborczych. Wygrała je więc z powodu zaniechania ludzi chcących uchodzić w opinii powszechnej za patriotów, gdy tymczasem oni na miano to nie zasługują. Wielu z nas popełniło ten grzech zaniedbania i oby to był ostatni już raz, kiedy władzę oddajemy w ręce demagogów i populistów, jednym słowem ludzi, którzy na tak wielki i zaszczytny wyraz naszej obywatelskiej woli nie zasługują!
Oby się nie powtórzyła nasza ślepa wiara w to, co ktokolwiek szumnie obiecuje podczas wyborów, bo nie ma niczego za darmo. Za wszystko trzeba kiedyś zapłacić, często cena ta bywa bardzo wysoka. Trzeba wierzyć ludziom, którzy mówią, jak jest naprawdę, a nie jak byśmy chcieli, aby było. Dopiero, jeśli wrócimy do stanu normalności, będziemy mogli myśleć o tym, jak naprawić to, co zostało doszczętnie zniszczone przez obecną władzę!
I tu wracam na chwilę do początkowej części artykułu; tak, jak Polacy zmobilizowali się po zakończeniu wojny w imię odbudowy zniszczonej przez wojnę Polski, tak my musimy połączyć siły w działaniach mających na celu odzyskanie z rąk ludzi złych oraz szalonych tego, co Polsce zabrali – wolności i demokracji! Polska musi wrócić na swoje miejsce państwa demokratycznego, a nie podobnej do komunizmu, polskiej republiki bananowej panów Dudy, Kaczyńskiego, Brudzińskiego, Błaszczaka, Ziobry, Suskiego, Piotrowicza (wzrasta mi ciśnienie krwi) czy takich uczonych jak pani Pawłowicz (tu krew się burzy) i tym podobnych „zbawców Ojczyzny”, ciągnących z niej tyle, ile owi sienkiewiczowscy Radziwiłłowie, chcący uzurpatorsko przejąć rządy w I RP.