Rafał Sulikowski:
Jeśli Kościół jest jeszcze w minimalnym stopniu moralny, to nie czekając na lawinę pozwów samemu wychodząc naprzeciw ofiarom, odnajdując je i proponując każdej z nich zadośćuczynienie. A potem, gdy już sprawiedliwości stanie się choć trochę zadość - bo kasa zdrowia nie przywróci - Kościół powinien ogłosić samorozwiązanie. Po to właśnie, aby nigdy więcej...
Wczoraj (17 października 2018) w historii zakonu jezuitów, zwanym Towarzystwem Chrystusowym, a nawet w dziejach całego Kościoła katolickiego doszło do precedensu - na prywatne konto uwięzionej i gwałconej w młodości kobiety wpłynął okrągły milion złotych.
Towarzystwo już zapowiada kasację do Sądu Najwyższego, jednak znając zamieszanie w sądownictwie raczej nie dojdzie do zmiany decyzji sądu niższej instancji, nakazującej zarówno wypłacenie pieniędzy, jak i comiesięczną wypłatę renty dożywotniej w śmiesznej wysokości 800 złotych. To mniej więcej tyle, co przeciętna renta zusowska w Polsce. Stało się. Zarówno całe zło w życiu kobiety, jak i bezprecedensowym wyroku. Kobieta zresztą domaga się większych kwot, więc również prawdopodobnie się odwoła.
Tymczasem powstają pytanie. Jakie? Oto one.
Na usta ciśnie się pytanie główne: czy zasądzony wyrok będzie wyjątkiem? Czy tylko ta kobieta otrzyma odszkodowanie?
Sprawiedliwość każe, aby idąc wzorem jezuitów, Kościół zrobił indeks wszystkich osób skrzywdzonych przynajmniej w ostatnim 50-leciu i po kolei wypłacił im takie same pieniądze, a nawet wyższe, jeśli czyny karalne były dokonywane ze szczególną premedytacją i okrucieństwem. Tak każe moralność, którą tak chętnie wszędzie szermuje Kościół.
Nie wystarczy powiedzieć “przepraszam, no źle się stało, no wiecie, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi”. Ofiary w większości mają zniszczoną psychikę i seksualność, o której tyle trąbi kościół. Mają zespoły stresu pourazowego ze strasznymi objawami, jak flash-backi, napady lęku panicznego, strach przed mężczyznami, obawa przed napiętnowaniem, wchodzenie w rolę prowodyra (częsty mechanizm, nawet sami księża bronią się bezczelnie mówiąc, “sama chciała”, albo “po co się tak ubierała”, itd.
Mają więc zniszczoną młodość, która miała być piękna, a nawet resztę życia, konieczność długoletnich terapii, zażywanie leków uspokajających, które zresztą nie są dobre, bo uzależniają przy długim stosowaniu. Mają złamaną linię życia, często są po prostu inwalidami psychicznymi, a nierzadko - somatycznymi.
Czy w takiej sytuacji, kiedy problem pedofilii kościelnej wreszcie wychodzi na jaw, a jawi się jako pandemiczny, wystarczy milion wypłacony pewnie po to, żeby można było powiedzieć: “no co, zadowoleni? Co się czepiacie, przecież zapłaciliśmy odszkodowanie!” i nie płacić pozostałym.
Tymczasem teraz wszystkie ofiary powinny zrobić coming out na całym świecie i zażądać takiego samego odszkodowania od Watykanu. Na biednego nie trafi. Jeśli Kościół jest jeszcze w minimalnym stopniu moralny, to tak uczyni i to nie czekając na lawinę pozwów, ale samemu wychodząc naprzeciw ofiarom, odnajdując je (często one boją się złożyć pozew, albo nie wiedzą jak) i proponując każdej z nich co najmniej takie samo zadośćuczynienie. A potem, gdy już sprawiedliwości stanie się choć trochę zadość - bo kasa zdrowia nie przywróci - Kościół powinien ogłosić samorozwiązanie. Po to właśnie, aby nigdy więcej...
Rafał Sulikowski