Szukaj w serwisie

×
1 maja 2018

Dariusz Lachowski: Indie słowem i obrazem – Czerwone klify Varkali

Dariusz Lachowski

Dariusz Lachowski

Na Zachodzie nauczano nas, że świętość nie pochodzi z tego świata. Sacrum to niebo, ziemia to profanum. Człowiek jest więc profanum, a Bóg jest sacrum. Do świata profanum należą wszyscy ludzie z wyjątkiem kilku jednostek.

 

Pierwsze zdanie jest zawsze najtrudniejsze. Minęły dwa dni, a trzeciego o poranku pogoda spłatała figla. Smutna ściana deszczu, szum oceanu, odgłos uderzających o siebie palmowych liści. Wychodzę z hotelu, idę w kierunku plaży i czerwonych klifów Varkali.

Rozlewiska Kerali weszły na stałe do literatury pięknej dzięki mądrej i wspaniałej powieści Arundhati Roy „Bóg rzeczy małych”. Będąc tam i słuchając muzyki z najdroższego filmu w historii klimatografii indyjskiej „Bahubali” nie myślałem o książce. Za to przyszło mi do głowy, że powstają tam przecież nie tylko takie filmy. W Indiach odbywa się postprodukcja filmów zagranicznych, świetnym przykładem jest jeden z ostatnich obrazów w reżyserii Jana Kidawy-Błońskiego „Gwiazdy”, a wracając do Varkali

Niezbyt długą, lecz krętą i wąską uliczką, zaciskaną z obu stron budynkami hoteli, turystycznych centr masażu i ajurwedy, szybko doszedłem do brzegu morza. Wyszedłem na kamienistą plażę, z której otwierał się widok z jednej strony na czerwone klify, a po przeciwnej na kamienny brzeg zasłonięty zielenią palm. Spienione grzywy fal waląc z impetem o bure ściany skał rozpadały się na drobniejsze i z tą samą siłą, wodnym pyłem, osiadały na wszystkim dookoła. Tam, gdzie było płycej, gdzie nie było kamieni wbitych w piasek, woda próbowała wedrzeć się w ląd, choćby na przekór wypływającej tam rzece. Podszedłem bliżej. W niedalekiej ode mnie odległości ujrzałem grupę, ciężko pracujących przy składaniu sieci, mężczyzn. Nie wiem o czym rozmawiali, ale z tonu głosu odniosłem wrażenie, że tego dnia nie byli zadowoleni z połowu, a i padający deszcz nie był im przychylny.

Fot. Nie wiem o czym rozmawiali, ale z tonu głosu odniosłem wrażenie, że tego dnia nie byli zadowoleni z połowu

W oddali, co rusz rozmazywane przez strumienie deszczu, niewyraźnie majaczyły czerwone klify. Gdzieś tam na ich samej górze, stąd nie mogłem tego dostrzec, tuż przy wąskiej ścieżce barierką jedynie oddzielonej od przepaści, ciągnęła się linia sklepów. Restauracji, sklepików i barów, tego wszystkiego co nijak nie pasowało do tego miejsca, lecz turystom niezbędne było do wydawania pieniędzy. Przynosiło ulgę w spełnianiu pragnienia posiadania. Drepcząc ostrożnie po wystających z żółtego piasku, skałach w kolorze brunatnej czerwieni, ostrożnie odwróciłem się plecami do klifów i odszedłem nieco w przeciwną stronę. Za wysokimi palmami zza świeżej zieleni liści wychylały się mało widoczne wieże meczetu, a moim oczom ukazał się niewielki cmentarz, podszedłem bliżej.

Fot. oczom ukazał mi się niewielki cmentarz

Muzułmanie mieszkający w Indiach nie są Arabami. Indie zostały okrutnie zaatakowane przez nawrócone na islam afgańskie i tureckie plemiona z Azji Środkowej. W tamtych czasach głównym celem ataku był – rabunek. Wszędzie, gdzie pojawiały się muzułmańskie wojska, na ruinach hinduskich świątyń wznoszono meczety.

Tradycyjne miejsca kultu hinduizmu i buddyzmu były niszczone przez najazdy muzułmańskie od czasu do czasu i to niejako po drodze przemarszu. To Wielcy Mogołowie zniszczyli je metodycznie, systematycznie, programowo, fachowo i z okrutną premedytacją. Pochodzenie Mogołów jest do dziś nierozwiązaną zagadką. Byli sunnitami i stworzyli swoje własne Indie z ustanowionym prawem działającym przeciwko prawowitym mieszkańcom, ale… we wszystkich podbitych państwach takich jak: Syria, Palestyna, Persja, Egipt, Armenia, Irak wszędzie islam zwyciężał jako religia. Jedynie Indie oparły się islamizacji!

Wróciłem do hotelu tam czekał na mnie kierowca. Zabrałem się z nim na mój pierwszy posiłek, takie późne śniadanie. To były właśnie smaki południa, które na dobre wypełniły moją podróż i towarzyszyły do ostatniego jej dnia.

Fot. Moje pierwsze smaki południowych Indii

Na kilka chwil deszcz ustał, był to najlepszy moment by wyruszyć w drogę. Tego dnia podróż miała zakończyć się w Kanyakumari, a po drodze nie mogło zabraknąć krótkiego postoju na jednej z plaż Kovalam i czegoś na co naprawdę nie mogłem się już doczekać: wizyty w Świątyni Padmanabhaswamy. W Indiach sacrum przenika profanum, współdziałają wspólnie, współistnieją i współtworzą rzeczywistość. Świat może być święty i zaraz nim nie jest. Jest święty i jednocześnie nim nie jest, święci ludzie chodzą ulicami, mijają nas, czasem proszą o jałmużnę patrząc głęboko w oczy. Naturalnie na ulicy nie wszyscy kłaniają się tym świętym, w tłumie są tacy, którzy potrafią liczyć jedynie pieniądze.

Fot. Plaża w Kovalam, bo woda to życie

Do świątyni dojechaliśmy, gdy już dobrze zmierzchało. W żółto-mlecznym świetle latarni wszystko nabierało złotego koloru, wszystko było złotem i zarazem nim nie było. Zablokowana przez policyjny patrol droga, wystające z jezdni zabezpieczenia przed rozpędzonymi autami i powoli idący w kierunku świątyni na półnadzy mężczyźni i kobiety w tradycyjnym sari – to wszystko tworzyło nierealną atmosferę tego miejsca. Po prawej, z daleka od głównego wejścia, znajdowały się pomieszczenia, gdzie pielgrzymi mogli się przebrać, a trochę bliżej po lewej i prawej, ciemną powierzchnię ulicy rozświetlały sklepy, w których zakupić można było dary ofiarne. Pomimo chęci nie udało mi się wejść do wielkiej i pięknej Padmanabhaswamy, doszedłem jedynie do jednej z tych małych świątyń ulokowanych tuż obok zbiornika wodnego przy głównej. Do „złotej świątyni” mogą wejść jedynie wyznawcy hinduizmu tacy, którzy nie pili wcześniej alkoholu i nie spożywali mięsnego posiłku. Wykonywanie zdjęć telefonem lub fotografowanie aparatem fotograficznym jest tu całkowicie zabronione, nie można ich też wnosić do wewnątrz podobnie jak pieniędzy lub biżuterii. Na stronie internetowej można dodatkowo wyczytać, jakie jeszcze należy spełniać warunki by móc uczestniczyć w darśanie.

Świątynia Padmanabhaswamy położona jest w Thiruvananthapuram w stanie Kerala. Świątynia zbudowana jest jako skomplikowane połączenie tradycyjnego stylu Kerala i stylu drawidyjskiego prezentowanego przez architekturę innych świątyń znajdujących się w pobliżu. Zobaczyć więc tu można wysokie mury i XVI-wieczną monumentalną wieżę wejściową – Gopuram. Świątynia ta kryje w sobie kilka sekretów, a do tego niewyobrażalne bogactwo, zarówno to materialne, policzalne jak i olśniewające artefakty z przeszłości, niezwykle trudne do wyceny w jakikolwiek sposób. Gdyby ktoś chciał dowiedzieć się więcej o zgromadzonych tam skarbach to odsyłam do krótkiego tekstu, który zamieściłem pod fotograficzną galerią.

Fot. Padmanabhaswamy Temple – złota tajemnica

Tu na Zachodzie nauczano nas, że świętość nie pochodzi z tego świata. Sacrum to niebo, ziemia to profanum. Człowiek jest więc profanum, a Bóg jest sacrum. Do świata profanum należą wszyscy ludzie z wyjątkiem kilku jednostek. W Indiach sacrum i profanum jest ze sobą wymieszane, taka religijna masala, jak ziarno z plewami i jak woda z mlekiem. Świat raz jest sacrum, a raz profanum. W Indiach świętość można zobaczyć i przytulić, a jednocześnie jej się nie obnosi. Darśana czyli widzieć, to wiedzieć, podobnie jak niewierny Tomasz nie uwierzył dopóty, dopóki nie dotknął ran. Religia nie może mieć za swe fundamenty słów pisanych, bowiem słowo pisane jest martwe. Znaczenie słów to pewne idee, a te powstają w umyśle. Religia może być i jest emocją serca i ducha.

Fot. Dookoła, jeden przy drugim rozłożyły się stragany

W Kalkulam zjedliśmy późny posiłek i po godzinie wjechaliśmy do Kanyakumari szukając dogodnie położonego hotelu z którego będzie można szybko dojść do brzegu i obejrzeć wschód słońca na tle zarysów świątyni zbudowanej na litej skale. Miasto położone jest w stanie Tamil Nadu i jest najdalej wysuniętą częścią Półwyspu Indyjskiego. To punkt przecięcia się trzech największych zbiorników wodnych: Morza Arabskiego, Zatoki Bengalskiej i Oceanu Indyjskiego. Przylądek Komorin to miejsce wyjątkowe nie tylko ze względów religijnych, ale i geograficznych. To tu podczas święta Chaitrapurnima, kwiecień–maj, można zobaczyć jednocześnie zachód słońca i wschód księżyca. Dzień czwarty podróży rozpoczął się wczesnym porankiem w Kanyakumari, ale o tym za tydzień.

Bogactwo Świątyni Padmanabhaswamy

Do tej pory uważano, że mury świątyni skrywają 6 tajemnych krypt, które dla uporządkowania opisano kolejnymi literami alfabetu w kolejności: A, B, C, D, E, F. Kilka lat temu odnaleziono kolejne dwie G, H.

Cztery z tych krypt/skarbców C, D, E oraz F znajdują się pod opieką mnichów ze świątyni i są otwierane przynajmniej ośmiokrotnie podczas roku, a ich zawartość, bez specjalnego zwracania na to uwagi, używana w trakcie świątecznych obrządków i specjalnych okazji związanych ze świątynią. Po zakończeniu, wszelkie użyte przedmioty ponownie są deponowane w skarbcach, z których zostały zabrane.

Podążając za wyrokiem Sądu Najwyższego Indii, nieprzypadkowo do tego zadania utworzona grupa, w skład której weszli specjalnie przeszkoleni ludzie, 30 czerwca 2011 roku otworzyła skarbiec A do którego nie zaglądano od lat. Zanim ekipa dotarła do małego ciemnego pokoju musiała otworzyć żelazną kratę, za którą znajdowały się bardzo ciężkie drzwi drewniane z kolei, za którymi musieli usunąć z podłogi granitową płytę. Do zapomnianego pokoju prowadziło pięć schodów w dół. Zgromadzone wewnątrz przedmioty były składowane bez konkretnego porządku, a wręcz rozrzucone. Były więc tam koszyki, gliniane i miedziane garnki, wszystkie zawierały bardzo cenne przedmioty. Zebranie i wyniesienie skarbu na zewnątrz zajęło ekipie poszukiwawczej około 12 dni, w tym czasie dokonano też dokładnej inwentaryzacji.

Krypta B najprawdopodobniej nie była otwierana od setek lat. Mniej więcej w tym samy czasie wyznaczeni przez Sąd Najwyższy członkowie komitetu badawczego otworzyli metalową kratę drzwi wejściowych do krypty B, odkrywając za nią bardzo solidne drzwi drewniane. Udało im się otworzyć te drzwi, za nimi natknęli się na trzecie drzwi tym razem z żelaza, były one zatrzaśnięte. Ludzie, którzy uczestniczyli w procesie otwierania kolejnych wrót chcieli siłą sforsować te ostatnie i wejść do środka, a jednocześnie uważali to za zachowanie niegodne tego miejsca. Uzgodniono więc, że zostanie zatrudniony do tego zadania odpowiednio wykwalifikowany ślusarz. W połowie lipca roku 2011 tuż przed przyjazdem wybranego ślusarza rodzina królewska, w której posiadaniu znajduje się ten święty przybytek, otrzymała nakaz z Sądu Najwyższego zabraniający otwarcia skarbca B, który do dnia dzisiejszego pozostał nieotwarty.

Najprawdopodobniej krypty skarbców G i H otwierane były na początku XIX wieku, a do dziś pozostają nietknięte. Skarbiec oznaczony literką B jest główną i ze wszystkich największą kryptą, zawiera najprawdopodobniej niepoliczalne bogactwa i sekrety dawnych czasów.

Z przedmiotów, które do tej pory oszacowano i zainwentaryzowano wymienię trzy:

– jeden ponad metrowy oraz jeden prawie metrowy posąg jednego z aspektów Vishnu wykonany z czystego złota, wysadzany diamentami oraz innymi kamieniami szlachetnymi,

– wykonany z czystego złota tron, wysadzany setkami diamentów i drogocennych kamieni, o długości ponad 5 metrów,

– kilka worków wypełnionych złotymi artefaktami, naszyjnikami, diademami, diamentami, rubinami, szafirami, szmaragdami, kamieniami szlachetnymi i przedmiotami wykonanymi z innych metali szlachetnych.

Dariusz Lachowski

 



Polub nas na Facebooku, obserwuj na Twitterze


Czytaj więcej o:



 
 

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych. Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia. Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej informacji jest dostępnych na stronie Wszystko o ciasteczkach.

Akceptuję