Mój ostatni artykuł, dotyczący rozpoczynającej się wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w USA zawierał krótką analizę relacji polsko – amerykańskich i ewentualnego przebiegu tego, co mogło się, według mnie, podczas spotkania oby prezydentów wydarzyć. Dziś, już na spokojnie, bo po zakończeniu oficjalnej części wizyty, można dokonać pewnego podsumowania, które jednakowoż także oparte jest głównie na przypuszczeniach tego, jakie mogły być jej kulisy. Podtrzymuję swoją opinię zawartą w poprzednim tekście w kwestii tego, że wizyta nie przyniosła żadnych szczególnych wydarzeń; nie doszło więc wbrew temu, co mówią i piszą kręgi rządowe i przychylne im media, do jakiegokolwiek przełomu. Tym bardziej na skalę porównywalną do tego, czym było przystąpienie Polski do Sojuszu Północnoatlantyckiego w 1999 roku. Jeśli ktoś tak właśnie twierdzi, to nie wie, co mówi!
Wspominałem wcześniej m.in. o możliwych „niewygodnych” dla naszego prezydenta okolicznościach i pytaniach dotyczących sytuacji społeczno – politycznej naszego kraju, ale też stanu polskiej demokracji, ze szczególnym uwzględnieniem jej zagrożeń głównie w kontekście trybunałów oraz sądów i próby ubezwłasnowolnienia ich przez PiS i SP. Druga kwestia, o której też pisałem dotyczyła zakulisowych aspektów "restytucji mienia pożydowskiego". Jak się okazało „słowo ciałem się stało”, choć nie przypisuję sobie tego wątpliwego „sukcesu”, a bardziej może gruntownej analizie tego wszystkiego, co tzw. „mądre głowy tego świata” mówią. Dopiero bowiem zebranie dostępnych informacji oraz ich przetworzenie w sposób zgodny ze sztuką do poziomu społecznej percepcji, pozwala postawić przyjętą diagnozę w sposób wiarygodny i uprawniony.
Odniosłem się więc kolejno do tych obu w/w aspektów wizyty Andrzeja Dudy w Białym Domu. Pomijając brak obycia i generalnie merytorycznego przygotowania większości z zagranicznych wizyt prezydenta, należało się i tym razem spodziewać jakiejś gafy w jego zachowaniu. I tak też się stało; prezydenta znowu poniosły emocje i po raz kolejny zaczął opowiadać o sędziach SN, obrażając wielu z nich i deprecjonując całą instytucję. Piszę o tym, gdyż tak się dzieje w zasadzie przy okazji wielu konferencji. Tu naprawdę wyjątkowo nie wypadało kalać swojego gniazda i szkoda, że pan Andrzej Duda nie stara się zachować na właściwym (dla odpowiedzialnej głowy państwa) poziomie. Zostawię więc tę „nierozwiązywalną dla prezydenta kwestię” i poprzestanę na tej informacji.
Jednakże nie da się pominąć milczeniem tego, co zaszło realnie. Grupa amerykańskich kongresmenów wystosowała (dwa dni wcześniej) list do prezydenta Donalda Trumpa ws. wizyty Andrzeja Dudy, w którym proszą o przyjrzenie się temu, że w Polsce łamana jest wolność słowa, a sądownictwo jest politycznie uzależnione, co stanowi zagrożenie dla praworządności. Nade wszystko zaś; „nierozwiązana jest kwestia restytucji mienia pożydowskiego"! Tego się obawiałem, sugerując nawet, że może to mieć największy wpływ na wszystkie pozostałe do omówienia sprawy. W USA mówi się o spięciach na linii Kongres – Departament Stanu. Bez wątpienia jest to prawda, ale, tak czy inaczej, dla Polski to „twardy orzech do zgryzienia”! Chodziły słuchy o tym, że prawdopodobnie pisowski rząd już coś Amerykanom obiecał w tej kwestii, jednak nie ma bezpośrednich dowodów więc póki co, tę sprawę pozostawiam niedopowiedzianą.
Nie mniej zarzuty zawarte w liście kongresmenów do prezydenta Donalda Trumpa są mocne. Według nich PiS dokonuje bezprecedensowych kroków w sprawie centralizacji władzy kosztem innych instytucji demokratycznych państwa. Gwałci, mówiąc wprost obowiązujący od ponad 200 lat, tzw. monteskiuszowski trójpodział władzy. Sprawuje również niemal całkowitą kontrolę nad trybunałami i sądami, w których też instaluje na najważniejszych pozycjach, wygodnych i lojalnych w stosunku do siebie, aparatczyków. To samo dzieje się w wojsku, policji oraz spółkach skarbu państwa, w czym niezwykle pomocna jest rola rządowych środków masowych przekazu. Tymczasem bardzo mocno atakowane są media niezależne. Ich wiarygodność jest nieustannie i bezpodstawnie podważana.
Nie widać zatem wielu realnych pozytywów wizyty prezydenta Dudy, z której rząd chce się zrobić coś wyjątkowego. I to, tym bardziej że podstawy współpracy z USA tworzyły wszystkie poprzednie ekipy rządowe pochodzące z różnych środowisk politycznych po 1989 roku. PiS nie ma tu żadnych szczególnych zasług; przeciwnie ma wielką zdolność zmiany sojuszników niemal we wrogów Polski. Mam cały szereg zastrzeżeń w kwestii postanowień przyjętych podczas spotkania Donalda Trumpa i Andrzeja Dudy, który (i to mnie irytuje), zbyt przecenia swe walory i predyspozycje do tego, by być odpowiednim interlokutorem dla prezydenta USA. I to z wielu względów: najbardziej rzucająca się w oczy są chyba: naiwność i brak doświadczenia w tzw. wielkiej polityce.
Donald Trump to osoba, która byłaby w stanie przekonać Andrzeja Dudę do podpisania własnej dymisji (oczywiście lekko przesadzam) czarując go słowami. Tym bardziej że na polskim prezydencie (opisuję tu swoje wrażenia) większe znaczenie od merytorycznych kwestii robi blichtr i „zabawki władzy”. Nie sądzę więc, aby „targował się” z Trumpem o cokolwiek, a raczej parafował wersję przygotowaną przez stronę amerykańską! Jako taką więc dla strony amerykańskiej bardziej pomyślną, ale tym zajmę się innym razem. Na razie wiemy to, że kiedyś USA może nam zniosą wizy, a tymczasem my zakupimy od strony amerykańskiej 32 samoloty F-35, które póki co są „pieśnią przyszłości” (to może zabrać producentowi od 5 do 7 lat, a może dłużej) dając jednocześnie pracę tysiącom obywateli amerykańskich, nie polskich. Nie zadbano bowiem, z tego, co mi wiadomo, o offset. Ponadto wszystko, co dotyczy tych nowoczesnych, ale bardzo drogich maszyn (oprogramowanie, technologie etc.) pozostanie własnością strony amerykańskiej. Za kilka lat może okazać się, że tego rodzaju maszyny nie były niezbędne polskiej armii i to z wielu względów. Nie jestem specjalistą od lotnictwa, ale może warto byłoby bardziej zainwestować w nowoczesne przecież samoloty, które posiadamy; F-16 i rozbudować ich bazę technologiczną lub przeznaczyć pieniądze na coś bardziej dziś niezbędnego.
Oczywiście rozumiem sytuację i względy polityczne, które determinują postępowanie każdego rządu nie mniej, nie chciałbym, aby którykolwiek fragment podpisanych w USA zobowiązań strony polskiej zepsuł nasze relacje z sojusznikami europejskimi, o czym by można byłoby napisać jeszcze kilka kolejnych artykułów, a pewnie i książkę.